Na Wielkanoc… Nowa Zelandia
Proszę Państwa, szukałem wyjątkowego, filmowego miejsca na tegoroczną Wielkanoc. Szukałem, szukałem i znalazłem, jak najdalej od tej makabrycznej wojny w Ukrainie. Proponuję wyprawę do Nowej Zelandii.
Kraj moich marzeń, bardzo daleko od wszelakich konfliktów, ładna pogoda, niezwykła przyroda, zwierzęta z zupełnie innej bajki, ludzie wyjątkowo uprzejmi. Cywilizacja na wysokim poziomie, zespoły rockowe grają ekstra muzykę. Jeden z moich ulubionych zespołów pochodzi właśnie z Nowej Zelandii, a chodzi o legendarną grupę Crowded House, której liderem jest wokalista i gitarzysta Neil Finn. Przypomnę, że ich wielki przebój to „Don’t dream it’s over”. Kraj ma ciekawą historię – Maorysi i ich kultura intrygują mnie od zawsze. Kinematografia Nowej Zelandii to po pierwsze kino Jane Campion i jej fascynujące filmy „Fortepian” i „Psie pazury”. Oczywiście Peter Jackson i jego monumentalne dzieło „Władca Pierścieni” – kręcone właśnie na końcu świata.
Warto przypomnieć niektórych nowozelandzkich aktorów: Russell Crowe – Gladiator, Sam Neill czy Kate Elliott znana z serialu kryminalnego „Zatoka”. Dobrzy aktorzy, znakomici reżyserzy, świetne plenery – gotowa scenografia, czyli patent na światowe, popularne kino. Co jeszcze? Australijczycy śmieją się z narodowych przywar mieszkańców Nowej Zelandii, zwłaszcza ze swoistego akcentu, angielski w ich wydaniu nabrał trochę innego brzmienia, kojarzącego się z głęboką irlandzką prowincją.
Mam znajomych, olsztyniaków, którzy wynieśli się na sam koniec świata, czyli do Wellington i są zadowoleni z takiej decyzji. Chwalą poziom życia, osiągnięcia socjalne i stosunki międzyludzkie. Jest tylko jeden problem, ta Nowa Zelandia jest tak strasznie daleko i wyprawa do Europy jest nie tylko kosztowna, ale także niezwykle męcząca. Jestem jednak w stanie wiele poświęcić dla owoców kiwi, które należą do moich ulubionych. Proponuję wyprawę do Nowej Zelandii nawet w marzeniach, zapewniam warto. Dobrych, spokojnych Świąt.
Kinoman