Monachium: W obliczu wojny
„Monachium: W obliczu wojny” to nowy, zupełnie niezły film, funkcjonujący w obiegu globalno-telewizyjnym. Obraz zrealizowany ze smakiem i najlepszą tradycją angielskich filmów dotyczących współczesnej historii. To wyważone kino, bez niespodzianek, ale dokładnie trzymające się powieści, według której film powstał.
Jest to adaptacja interesującej powieści angielskiego pisarza Roberta Harrisa o tym samym tytule. O co w niej chodzi? Oczywiście o układ monachijski, który doprowadził do rozbioru Czech, później do upadku Polski i wybuchu II wojny światowej. W 1938 roku Anglicy i Francuzi kupili od Niemiec Hitlera parę miesięcy pokoju kosztem państwowości Czechosłowacji. Zachód chciał się także lepiej przygotować do nieuniknionej, kolejnej wojny. Wiemy, że nikt się nie przygotował, a Niemcy wraz z Rosją Radziecką upokorzyli po pierwsze Polskę. Następnie resztę Europy. Nie będę przypominał historii II wojny światowej, bo ją znamy i skutki jej jeszcze czasem odczuwamy. Wracam do filmu.
Jak wspomniałem, jest to wyważone, dosyć spokojne kino, momentami trzymające w napięciu, z niezłymi aktorami i niezłymi rolami. Po pierwsze Jeremy Irons, który zawsze jest dobry, tu idealnie wcielił się w rolę premiera Chamberlaina, którego, moim zdaniem, w filmie trochę wybielono, ale takie są prawa producentów. Premier Chamberlain za wszelką cenę starał się uratować pokój, niestety niewiele zdziałał, odszedł z polityki raczej w niesławie, jego następcą został niezłomny Winston Churchill, który zdecydowanie poprowadził Wielką Brytanię do zwycięstwa. Kolejna filmowa postać to młody dyplomata Hugh Legat, grany przez Georga MacKaya – pamiętacie go Państwo ze znakomitego filmu „1917” – opowieści o Wielkiej Wojnie i przeprawie przez front, grał tam głównego bohatera. Moim zdaniem warto zwrócić uwagę na tego młodego aktora, widzę filmową przyszłość przed nim.
Ostatecznie zadaję sobie pytanie, jaki jest ten film , czyli „Monachium: W obliczu wojny”? Niezły, ale… czy zostanie w naszej pamięci? Nie jestem tego pewien, może przez jakiś czas, jeszcze przez chwilę, ale nie dłużej, bo będą nowe filmy, nowe produkcje, nowe platformy nadające filmy i seriale, bo przecież za chwilę będziemy mieli jeszcze więcej i więcej różnorodnych propozycji do wyboru, ale czy na poziomie, tego nie wiemy. W sumie wolę „Monachium” w wydaniu powieściowym, a nie filmowym.
Kinoman