Zima zaskoczyła „moturowców”
Kiedy to ostatni raz coś napisałem… jesienią, gdy w sercu huczał jeszcze rytm silnika. Potem nadeszła zima, czas gdy motorki sobie śpią a ich właściciele odcinają na krawieckim metrze codziennie centymetr po centymetrze. I tak do wiosny. A ta nadchodzi coraz większymi krokami. Dość powiedzieć, że ostatni sezon motocyklowy zakończyłem, późno… 25 grudnia 😉 w pierwszy dzień świąt, po obfitym świątecznym śniadaniu. Korzystając ze słońca i 14 stopni powyżej zera wyprowadziłem potwora z garażu, by wkrótce nakarmiony oktanową paszą, zaryczał wściekle i powiózł nas przed siebie. Już wtedy zauważyłem, nie pierwszy raz zresztą w tej jednośladowej karierze, że „motórowcy” są jak lemingi. Byle sygnał, znak od matki natury, łaskawej dla pogromców przestrzeni na jednym śladzie a już drogi roją się od postrzeleńców, którym wszystko jedno czy to jeszcze kalendarzowa zima czy wczesna wiosna. Grunt że na termometrze ponad 10 nad kreską.
Tak też było dzisiaj (24III) Wahałem się, startować czy nie. I przeważyło. No bo słońce świeci, śniegu tyle co na lekarstwo, a sól z ulic obficie zmyły ostatnie deszcze. Stało się, potwór znów zaryczał zaskakując doskonała kondycją po zimowym śnie. Objechaliśmy razem gród na Łyną, mijając co jakiś czas (naliczyłem co najmniej pięć osób) kolejnych spragnionych pierwszej tegorocznej przejażdżki. Jak w sezonie, miłe gesty – podniesiona lewa ręka nad kierownicą na znak wzajemnego porozumienia bez słów. Ryk silników… Sezon uważam za rozpoczęty 😉