Strona główna Radio Olsztyn
Posłuchaj
Pogoda
Olsztyn
DZIŚ: 5 °C pogoda dziś
JUTRO: 4 °C pogoda jutro
Logowanie
 

Litewskie wojaże

Tegoroczny sezon motocyklowy raczej mi się nie udał. Kilometrów na budziku motocykla przybyło zaledwie 4 tysiące a i tego nie byłoby gdyby nie spontaniczny pomysł na który wpadliśmy z małżonką w połowie sierpnia. Nasi znajomi z ekipy sprawdzonej w poprzednich sezonach  byli już daleko i dojazd do nich nie miał sensu. Nasze dzieci znajdowały się pod dobrą opieką a my, korzystając ze tego że „wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni” szybo podjęliśmy decyzję.  Na Wilno!. Szybki rekonesans portali hotelowych, rezerwacja, pakowanie i 15 sierpnia rano odpaliliśmy maszyny. Przez Mazury i Suwalszczyznę w trzy godziny dotarliśmy do przejścia granicznego w Sejnach. Przejazd przez przejście zajął nam tyle ile potrzebowaliśmy na wymianę złotówek na lity i hajda dalej w kierunku Kowna.

Lepsza mapa niż internet

Termometry 15 sierpnia mocno dawały się we znaki. 35 kresek powyżej zera sprawiało, że nawet ochładzani wiatrem mocno odczuwaliśmy tę podróż. Kilkadziesiąt kilometrów od granicy, zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu z którego droga na wprost prowadziła na Kowno a droga w lewo na Wilno. Z tego miejsca do Kowna pozostało 65 kilometrów, do Wilna 112. Moja małżonka zasugerowała skręt w lewo ale ja pomny dokonanych dzień wcześniej obliczeń jednej ze stron internetowych wyznaczających trasę podróży zdecydowałem,że przez Kowno będzie lepiej. Na tę decyzję  duży wpływ miał też fakt iż droga prowadząca do Wilna jak okiem sięgnąć była w remoncie. Jedziemy na Kowno. Jak już nadmieniłem, upał był nie do zniesienia a nasze motocykle chłodzone powietrzem sprawiały, że czuliśmy się niczym hutnicy podczas fajrantu na szczycie  martenowskiego pieca. Po godzinnej mordędze dojechaliśmy w końcu do drugiego pod względem wielkości miasta Litwy. I cóż ukazało się naszym oczom? Kolejna tablica informacyjna dla kierowców: Wilno 125 km. Spojrzałem tylko w lusterko na żonę i przez najbliższe kilometry nie dawałem się wyprzedzić aby złość na wybór trasy nieco zelżała. Jednak na stacji znanego polskiego koncernu, które można spotkać na Litwie i tak dostało mi się za zbytnią wiarę w potęgę internetu. Dalsza trasę pokonaliśmy już z zakupioną mapą ,by na wieczór dotrzeć do Wilna.

Kilka dni później już wracając, pojechaliśmy według wskazań mapy – trafiając na rozkopany odcinek drogi, który tak mnie wystraszył i zniechęcił. Miał niespełna kilometr…

Jak kibole zepsuli nam nastrój

Po rozlokowaniu w hotelu i szybkim odświeżeniu się, korzystając z faktu iż kobiety potrzebują więcej czasu na doprowadzenie się do porządku ,wybrałem się do najbliższego sklepu po złociste płyn do mojej wewnętrznej chłodnicy. Po powrocie do hotelowego pokoju stwierdziłem, że żona nadal jeszcze przygotowuje się do wieczornego wyjścia „na miasto” a zatem psyknięcie otwieranego napoju, kliknięcie w przycisk telewizora i przegląd kanałów telewizyjnych. O jest TV Polonia ucieszyłem się w duchu a moją radość zwiększył sygnał startowy Wiadomości. Zobaczymy co w naszym kraju pomyślałem i po chwili  napój który miał przepłukiwać gardło poprostuw nim stanął…„Skandal na stadionie Lecha w Poznaniu” brzmiał tytuł  informacji. Chodziło o mecz Lecha Poznań z Wileńskim Żalgirisem. Po chwili ujrzałem baner przygotowany przez bezmózgowców aspirujących do miana kibiców „Litewski chamie klękaj przed Polskim panem” i w tym momencie zacząłem się zastanawiać czy wieczorowo nocna wycieczka po stolicy Litwy w tej sytuacji będzie dobrym pomysłem. Co ma być to będzie, postaramy się unikać kłopotów – postanowiliśmy razem z żoną i wyruszyliśmy. Miasto nas dosłownie oczarowało i szybo zapomnieliśmy o zagrożeniach ze strony żądnych odwetu litewskich kibiców. Jednak dzień później, od jednego z rodaków (zresztą z Olsztyna – pozdrawiam sympatycznego pana, miłośnika Olsztyńskich Nocy Bluesowych) dowiedzieliśmy się ,że nie dla wszystkich gości hotelu wieczorna wycieczka skończyła się miło. Jeden z mieszkańców Warszawy, resztę pobytu w Wilnie postanowił spędzić w hotelu z racji niemiłego zetknięcia z „żyletą” Żalgirisu.

Czasowa wpadka i dziwne kulinaria

Drugiego dnia pobytu po przebudzeniu zaczęliśmy z małżonką zbierać się na śniadanie serwowane przez obsługę hotelu. Na naszym piętrze jadalnia czynna była do 10, piętro wyżej do 11. Dopiero dziewiąta mamy czas – uznaliśmy patrząc na zegarki. Przed 10 wyszedłem z pokoju w poszukiwaniu jadalni. I cóż się okazało? Ta na naszym piętrze zamknięta była na głucho. Co jest pomyślałem a wyjaśnienia szybko udzieliła mi w pięknej kresowej polszczyźnie jedna z Pań pracujących w hotelu. Śniadanie kończymy wydawać za 2 minuty. Jak to? A to Pan nie wie, że jesteśmy w innej strefie czasowej i u nas jest już prawie 11? Musiałem mieć bardzo nietęgą minę bo przemiła Pani obiecała pomóc i interweniowała u obsługi jadalni na wyższym piętrze, by poczekali na dwójkę zagubionych Polaków. Po chwili już z małżonką byliśmy pięknie witani po polsku, a jakże! przez kelnerkę. Jednak zaglądając do pojemników z ciepłymi posiłkami w których w Polsce znajdujemy jajecznicę lub kiełbaski twarz nieco mi się wydłużyła. W jednym kasza bez okrasy, w drugim ziemniaki. Tuż obok śledzie i inne kaloryczne bomby. Chcąc nie chcąc, mając w perspektywie kilkunastogodziną pieszą wycieczkę nafaszerowaliśmy się litewskim śniadankiem i wyruszyliśmy w miasto.

Litewski grzaniec made in HD

Po trzech dniach pobytu na Litwie nadszedł smutny czas powrotu. Po spakowaniu jeszcze ostatnie spojrzenie na Wileńską starówkę i już jechaliśmy dalej. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o Troki gdzie mieliśmy okazję wziąć udział w dożynkach. Tu zetknąłem się z nieznanym u nas zwyczajem zawieszania życzeń na drzewku szczęścia. Wypisane na karteczkach będą tak wisiały przez rok a jeśli nie spadną na pewno się spełnią. Mojego jestem pewien, przywiązałem je wyjątkowo mocno.

W Trokach jest co oglądać. Karaimskie chaty, w których mieszkają potomkowie straży przybocznej Wielkiego Księcia, zamek na wyspie i nie mniej malownicze ruiny kolejnej warowni na brzegu przy  miasteczku. Z zamkowej wyspy widać także pałac należący do dziś do rodziny Tyszkiewiczów. Dzień minął szybko i już  trzeba było kierować się do domu.

Przyjemnie jedzie się przez Litwę. Drogi są bardzo dobre a ruch wyjątkowo znikomy. Mijane krajobrazy z rozsianymi tu i ówdzie drewnianymi zabudowaniami gospodarstw przywołują obrazi opiewane choćby przez Henryka Sienkiewicza w jego trylogii. Czas jakby się zatrzymał w miejscu.

Na pamiątkę pobytu za ostatnie lity kupiliśmy parę drobiazgów i kilka puszek litewskiego piwa – bo to także jest wyjątkowo dobre. Daleko do niego naszym rodzimym produktom a przynajmniej tym, do których zakupu namawiają kampanie reklamowe w radiu i telewizji. Nie dojechały wszystkie ale do rzeczy. W pewnym momencie zauważyłem, że w lusterku nie widzę mojej współtowarzyszki małżonki, która na swoim motocyklu do tej pory dzielnie trzymała się za mną. Zwolniłem a po chwili zauważyłem jak wyłania się zza zakrętu. To znaczy że wszystko jest ok, pomyślałem i kontynuowałem jazdę. Przez chwilę bo znów zniknęła. Tym razem zatrzymałem się bo a nuż ma problem z motocyklem. Po minucie była przy mnie – Zaraz zgubimy bagaże, zwalniałam żebyś się zatrzymał – usłyszałem. W tym samym momencie uświadomiłem sobie, że od kilku minut czułem zapach grzanego piwa ale jadąc przez las uznałem że mój węch płata figle. Otóż nie, puszeczki spoczywały na dnie torby podróżnej, przytroczonej do bagażnika z tyłu mojego motocykla. Jedno z mocowań puściło, torba dnem oparła się o tarczę hamulcową, która niczym piła w tartaku rozpoczęła cięcie, wpierw torby, potem jednej z puszek. Na szczęście byliśmy w drodze powrotnej, więc zalane grzanym piwem ciuchy dowieźliśmy do pralki w rodzinnym domu.

„Poznać Wilno, to znaczy pokochać je na zawsze”

Tak powiedział autor wydanego w 1937 roku przewodnia po Wilnie, Profesor Juliusz Kłos. I nie ma w tym stwierdzeniu przesady. Podczas całodniowej pieszej eskapady co chwilę odkrywaliśmy kolejne uroki miasta nad Wilią. Nie sposób je opisać, chyba że poświęciłbym im osobna zakładkę na stronie radia Olsztyn. Jednak choćbym chciał, w tej materii jeszcze długo będę niedokształconym dyletantem, choć co do uczucia jakie zrodziło się we mnie jestem pewien. Ostra Brama, kościół św, Anny, Góra Zamkowa, tajemnicze i piękne podwórka i zaułki. Inna sprawą jest że ta miłość do Wilna była we mnie zawsze bo w jednej czwartej krwi mam tę wileńską ale na to odkrycie musiałem czekać tak długo. Jako mały chłopiec słuchałem opowieści o tym mieście mojej Śp. Babci pochodzącej z Wileńszczyny, Łucji de domo Koczan, starej litewskiej szlachty pieczętującej się Nałęczem.  Choć wtedy wołałem raczej telewizyjne klechdy o dzielnych czołgistach. Zajadałem się kołdunami – choć nie rozumiałem skąd zachwyt dorosłych nad zawartym w nim baranim łojem a sama baranina. Gdzie dziś tak się jada?

Szkoda że tym razem zabrało czasu na odwiedziny w położonych zaledwie 30 kilometrów od Wilna rodzinnych Koczanach, nie odnalazłem też domu na wileńskiej starówce do którego w połowie lat 30tych ubiegłego  wieku przeniosła się rodzina. Ale na to jeszcze mam czas bo już dziś  planuje kolejne wycieczki do tego grodu Giedymina.

 

Zobacz także fotocast z Wilna

Więcej w harley, Slider
Zabytkowy parowóz ciągnie pociąg z turystami z Niemiec

Ze stacji kolejowej w Braniewie odjechał do Gdyni specjalny pociąg z niemieckimi turystami. Wagony ciągnie zabytkowy parowóz. Przyjazd lokomotywy parowej w czwartek 3.10. wzbudził duże zainteresowanie...

Zamknij
RadioOlsztynTV