„Kłamca” Białkowskiego
Tomasz Białkowski, znany olsztyński pisarz, rok 2012. z pewnością może zaliczyć do udanych. W maju otrzymał „Wawrzyn”, literacką nagrodę Warmii i Mazur, niedługo potem ukazała się jego powieść kryminalna „Drzewo morwowe”, dobrze przyjęta przez czytelników i recenzentów. Na początku listopada katowickie wydawnictwo „Szara godzina” opublikowało jej kontynuację, drugi tom planowanej trylogii, zatytułowany „Kłamca”.
Mówiąc o Białkowskim jako autorze kryminałów nie sposób jednak ominąć jego pełnej osobowości artystycznej. Nie należy do szeregu twórców „historii z dreszczykiem”, których tak liczny wysyp obserwujemy dzisiaj w segmencie popularnym naszej literatury. Jest prozaikiem „nurtu głównego”, realistą, refleksyjnym obserwatorem. Zawsze przy takiej okazji przypominam jego znakomitą „Zmarzlinę”, najmocniejszą i jednocześnie… najbardziej niedocenioną powieść obyczajową ostatniego dziesięciolecia oraz „Teorię ruchów Vorbla”, zaprawioną goryczą współczesną sagę rodzinną.
„Kłamca”, najnowsza książka Tomasza Białkowskiego, potwierdza, że tworzy on „kryminały intrygi”. Przede wszystkim liczy się tu akcja, jej wartkość, zwroty zaskakujące czytelnika, a nie sceneria i „magiczne miejsca”, jak w modnych bestsellerach Krajewskiego czy Wrońskiego.
Głównym bohaterem „Kłamcy” jest dziennikarz śledczy Paweł Werens, ten sam, co w „Drzewie morwowym”. Tytuł dotyczy jednak zgoła kogoś innego. Werens zmienił się przez dwa lata upływające od czasu akcji poprzedniej powieści. Po wykryciu zbrodni sekty kainitów, powiązanej ze środowiskami peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa, zyskuje pieniądze i sławę. Pisze książkę o przyciągającym uwagę tytule Sanguis martyrum – semen christianorum czyli Śmierć męczenników nasieniem chrześcijan. Objeżdża z nią cały kraj, zarzuca swoją pracę dziennikarską, staje się powoli celebrytą, brylującym przed kamerami, a jego liczne romanse – pożywką dla kolorowych pisemek. To słodkie życie przerywa wiadomość o zabójstwie dwojga bardzo bliskich mu ludzi. Ciało mężczyzny znaleziono przywiązane do drabiny na strychu jego domu w willowej dzielnicy Olsztyna, z tajemniczym słowem „Szadrak” wypisanym na koszuli. Natomiast kobietę… ukrzyżowano. Do pokrytej zakrzepłą krwią twarzy zwyrodniały zabójca dokleił… brodę.
Poznana przez Werensa i doradzająca przedtem policji biblistka doktor Lena Lipska szybko łączy obydwa morderstwa z treściami Pisma Świętego i apokryfów. Zamordowanego mężczyznę – z postacią Ananiasza z Dziejów Apostolskich, a kobietę – z przedziwnym „krucyfiksem w długiej sukni” z dolnośląskich Wambierzyc i znaną w Europie legendą o Świętej Wilgefortis, „Dzielnej Dziewicy”, przybitej do krzyża kobiecie z brodą.
Rozpoczyna się pasjonująca akcja tropienia zbrodniarza, w której ważną rolę spełnia także obraz zrabowany przez Niemców podczas wojny, przypisywany Rafaelowi „Portret młodzieńca”, oraz… niewymieniony z nazwiska, choć łatwy do indentyfikacji… były premier PRL.
Autor zaskakuje nas jednak konstrukcją fabuły swojej powieści. Mordercę oraz jego mocodawcę poznajemy już na 74. stronie! Potem – i tu brawa dla pisarskiego warsztatu – możemy obserwować, jak zwyrodnialcy manipulują śledztwem. I właśnie ta manipulacja oraz straszliwe intencje przyświecające sprawcom zbrodni stanowią sedno i jednocześnie przesłanie „Kłamcy”, których z oczywistych powodów nie mogę Państwu zdradzić.
Zwraca również uwagę struktura postaci, charakterystyczna dla obyczajowych powieści Białkowskiego. Każda z nich nosi jakiś walor niedopowiedzenia, skrywa tajemnicę. Nawet Mariusz Werens, były duchowny i stryj głównego bohatera, w „Kłamcy” okazuje się nie być człowiekiem aż tak nieposzlakowanym, na jakiego wyglądał w poprzednim tomie trylogii.
Niczego nie wiemy o innych ludziach, mamy najwyżej wrażenia, prawie zawsze mylne – to pierwszy morał tej powieści. Drugi – nie możemy lekceważyć przeszłości, nieustannie ciąży nad nami i decyduje o naszym losie.
Polecam Państwu „Kłamcę”, najnowszą powieść Tomasza Białkowskiego.