Czy muszę pisać o Oscarach?
Chyba nie muszę, bo przecież tyle słów już napisano i powiedziano o tegorocznych Oscarach o których już prawie wszystko wiemy. Nagrody, jak nagrody, ale w świecie filmu najważniejsze, oczywiście amerykańskim, czyli światowym.
W tym roku z pewnym niepokojem oczekiwaliśmy na werdykt, bo przecież „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego była nominowana w trzech kategoriach. Miłośnicy muzyki rockowej z najwyższej półki zastanawiali się co będzie z „Bohemian Rapsody”, natomiast ja pochyliłem się nad losem „Green Book”(film mi się podobał i to bardzo), liczyłem na nagrodę dla Olivii Colman, zauroczyła mnie „Roma” Alfonso Cuarona, trzymałem kciuki za „Narodziny Gwiazdy”.
Wszyscy wiemy, że filmem roku został obraz „Green Book” i bardzo dobrze, że tak się stało, bo o to przecież chodzi w kinie: o dobrą historię, dobrze opowiedzianą i dobrze zagraną. W tym filmie wszystko sprawnie zafunkcjonowało. Nagroda dla Olivii Colman wyjątkowo mnie ucieszyła, bo od lat śledzę jej aktorskie poczynania i uważam ją za jedną z najzdolniejszych współczesnych aktorek. Przypomnijcie sobie Państwo jej brawurową rolę w znakomitym angielskim serialu „Broadchurch”, stworzyła kapitalny duet z Davidem Tennatem. Rami Malek nie przekonał mnie do siebie, mimo tego, że bardzo lubię filmy o muzyce rockowej i dosyć lubię Queen, to „Bohemian Rapsody” uważam za film straconych marzeń, inaczej wyobrażałem sobie tę opowieść, a Freddie Mercury zasługiwał na lepszego odtwórcę, trzeba było wnikliwiej szukać, to uwaga oczywiście pod adresem producentów filmu. Nagroda dla Alfonso Cuarana za „Romę” była oczywista i „Zimna wojna” była bez szans w tej konkurencji. „Roma” od samego początku była faworytem i to z wielu powodów – nie tylko artystycznych, ale i politycznych. Czy piosenka „Shallow” w wykonaniu Lady Gagi i Bradleya Coopera jest faktycznie najlepsza? Chyba lepszej nie było, chociaż zdajemy sobie sprawę z tego, że Oscary to wylęgarnia prawdziwych piosenkarskich przebojów i filmowych hymnów. Przypomnijmy sobie przeboje z „Titanica”, „Gladiatora”, „Bodyguard” czy „Pearl Harbour”, więc czemu nie „Shallow”.
Wracając do Oscarów i filmowych wyścigów – fajnie, że są. Filmy powstają, ludzie chodzą do kin, więc jeszcze nie musimy wyłącznie mówić o platformach streamingowych, gdzie są tysiące filmów i siedząc w domu można wybierać sobie różne cudeńka do oglądania. Kino jeszcze wygrywa i mam nadzieję, że jeszcze długo tak będzie. A „Zimna wojna” chyba była zbyt wyrafinowana i chłodna dla filmowych Akademików.
Wracając do pytania. Czy muszę pisać o Oscarach? Pewnie, że nie, ale mogę bo ciągle mnie to bawi.
Kinoman