Jak własnoręcznie zrobić oryginalny prezent. Artyści-rzemieślnicy o niepowtarzalnych upominkach od serca
Igła, nitka, skrawki materiału, trochę zdolności manualnych i pomysłowości wystarczą, żeby wyczarować niepowtarzalny prezent. W Bliższych spotkaniach o tym, co możemy zrobić sami, by nie stać w kolejkach, albo gdy chcemy być oryginalni.
Gościem Agnieszki Lipczyńskiej była zajmująca się rękodziełem Agnieszka Ostrowska.
Agnieszka Lipczyńska: Skąd pomysł na robienie lalek?
Agnieszka Ostrowska: Mam ich sporo. W każdej kobiecie, drzemie mała dziewczynka. Wyrastałam w czasie, kiedy się miało jedną albo dwie lalki. Były z plastiku, jedna była Basia, a druga Ewa. Pamiętam traumatyczny moment, kiedy spadła mi Basia i pękła jej głowa. Zrozpaczona poszłam na podwórko, a jak wróciłam, to moja mama z dwóch lalek zrobiła mi jedną. Tę pęknięta głowę wyrzuciła, korpus był Basi, a głowa Ewy. Odczułam taką stratę, że widocznie teraz nadrabiam szyjąc takie lalki.
Agnieszka Lipczyńska: Co jeszcze Pani robi?
Agnieszka Ostrowska: Maskotki, misie, słoniki, sówki to są rzeczy które szyję.
Agnieszka Lipczyńska: Co Pani z nimi robi?
Agnieszka Ostrowska: Często się zdarza, że rodzi się jakieś dziecko w rodzinie czy wśród znajomych, albo ktoś chce mieć taką niepowtarzalną lalkę. Latem w Karczmie Warmińskiej mam mały kramik i tam przyjeżdżają tłumy turystów z dziećmi. Rodzice biesiadują, a dzieciaki często wychodzą właśnie z takimi lalkami. 2 lata temu miałam taki piękny przypadek. Przyjechała taka śliczna dziewczyna, 17 może 18 latka, od lat mieszkająca w Paryżu z rodzicami. Posługiwała się piękną polszczyzną. Rozmawiałyśmy o książkach i cały czas zerkała w stronę takiego zwykłego, bawełnianego misia. Skończyła się biesiada, przyszła i kupiła tego misia. Już się pożegnałyśmy. Po chwili jeszcze raz przybiegła do mnie i mówi: proszę pani ja muszę coś pani powiedzieć na ucho. To jest najpiękniejszy miś na świecie i on będzie siedział wokół moich książek, tam na półce.
Agnieszka Lipczyńska: A proszę powiedzieć o misji, bo wiem, że ma Pani cichą misję.
Agnieszka Ostrowska: To jest mój taki niemy protest przeciwko lalce Barbie, bo to nie jest lalka, którą da się przytulić. Miałam takie zdarzenie, że 8-letnia dziewczynka rozmawiając ze mną tak radośnie nagle stwierdziła, że ona się odchudza. I tchu mi zabrakło. Mówię a dlaczego? Bo ja chcę być taka jak lalka Barbie. Jacyś naukowcy przeanalizowali figurę lalki Barbie i stwierdzili, że gdyby żywa kobieta chciała osiągnąć taki efekt, to by się złamała w kręgosłupie, a lalka mi się kojarzy z czymś, co się da przytulić.
Posłuchaj rozmowy z Agnieszką Ostrowską
„Fajnie jest kupić coś u sąsiada czy sąsiadki, która robi fajne rzeczy”. O ubraniach szytych, a nie kupionych w sieciówkach opowiada Małgorzata Grajewska-Dalasińska, która sama sobie szyje ubrania.
Agnieszka Lipczyńska: Powiedz jak to się zaczęło?
Małgorzata Grajewska-Dalasińska: Zaczęło się od tego, że urodziłam synka wcześniaka i był bardzo, bardzo chudym chłopcem, zresztą jest nim nadal. Wszystkie spodnie kupowane w sieciówkach musiałam zwężać w pasie. Gumki były powszywane, więc moje dziecko wyglądało beznadziejnie. Któregoś dnia pomyślałam, przecież mam maszynę w domu. Wzięłam stary t-shirt męża, odrysowałam na nim spodnie, zszyłam. Wyglądało to okropnie.
Krzusztof Kaszubski: Nowatorsko powiedzmy.
Małgorzata Grajewska–Dalasińska: Wzięłam te spodnie tak dumnie do góry i powiedziałam do męża: wiesz co, chyba mi to wyjdzie, zainwestuję. Weszłam po prostu na stronę internetową, gdzie sprzedają dresówki. Kupiłam dwa metry z drżącym sercem. Przyszła paczka i uszyłam pierwsze spodnie.
Agnieszka Lipczyńska: Później zaczęło się to rozwijać. Ten interes, to szycie?
Małgorzata Grajewska–Dalasińska: Tak, bo sąsiadki zobaczyły. Wow, jakie fajne spodnie masz dla syna, a skąd wzięłaś taką kolorową czapkę? No i wtedy pomyślałam, może będę szyła też dla innych. W ten sposób się zaczęło.
Posłuchaj rozmowy z Małgorzatą Grajewską-Dalasińską
Z pasji robienia pięknych tortów można zrobić biznes. W ełckim studiu była Urszula Stajniak, która robi ciasta i torty
Krzysztof Kaszubski: Jak się zaczęła Pani przygoda z robieniem tortów i ciast?
Urszula Stajniak: Na roczek córki, to był taki pierwszy tort.
Krzysztof Kaszubski: Chciała Pani kupić tort, ale postanowiła upiec sama?
Urszula Stajniak: Dokładnie tak. Ja wtedy byłam na takim etapie, że wszystko robiłam sama, taka Zosia – Samosia. Stąd córka chyba przejęła imię. Z pasji do bloga kulinarnego przeszło wszystko na słodką pasję.
Agnieszka Lipczyńska: Rozwijała Pani tę pasję szkoląc się, czy wszystko było z internetu?
Urszula Stajniak: Początkowo to był internet, You Tube, przepisy, próby własne. Później, zaczęło to przybierać konkretniejsze kształty. Zaczęły się profesjonalne szkolenia, w które trzeba było trochę zainwestować.
Posłuchaj rozmowy z Urszulą Stajniak
Redakcja: B.Świerkowska-Chromy za D.Kucharzewska