Zupa Nic
„Zupa Nic” – kocham tego typu filmy – tak zagrane, zrealizowane, nie uderzające w wysokie C, po prostu zabawny film o schyłku PRL-u. To, jak już wielokrotnie wspominałem, mój ulubiony gatunek polskiego kina, tylko musi być sprawnie zrobiony, bez magii tamtych lat i dzisiejszych niedoróbek lub nie do końca przemyślanych wspomnień z tamtych czasów.
Nie wystarczy mieć w dowodzie datę urodzin z tamtych czasów, trzeba było jeszcze coś przeżyć. Nie tylko walkę z ówczesną władzą, ale chociażby dzieciństwo pełne niedostatków lub po prostu szaloną młodość w samym epicentrum tamtejszej propagandy sukcesu, czyli – jak to było w moim przypadku – czasy Gierka. O czasach Gierka i filmie kiedyś napiszę, jeśli starczy mi słów na opisanie tamtych okoliczności przyrody i nie tylko.
Dzisiaj kilka dobrych słów o filmie Kingi Dębskiej – „Zupa Nic”. Schyłkowy okres Polski Ludowej, Warszawa, strajki, protesty, „Solidarność”, kartki na wszystko, typowe blokowisko, małe mieszkanie, zbyt wielu lokatorów: małżeństwo, dwie córki, babcia. Za gęsto, zbyt wiele emocji, dużo kłopotów – generalnie kryzys. Nie tylko zakupowy, trochę ambicji, potrzeba pieniędzy – jak zawsze. Świetne aktorstwo: Kinga Preiss – rewelacyjna, Adam Woronowicz, aktualnie chyba najbardziej zapracowany aktor w Polsce – geniusz komedii i Ewa Wiśniewska – jak to dobrze, że wróciła na ekran i to z taką rolą – filmowa babcia z powstańczą przeszłością.
Jest to opowieść o tamtych czasach, zwykłym życiu najzwyklejszych ludzi, pracujących tak, jak my wszyscy. Do tego mamy próby wzbogacenia się poprzez handlową podróż do Budapesztu, która kończy się drobną katastrofą. Życie codzienne w szkole, sklepie, pracy, sąsiedzkie, rodzinne, towarzyskie – wszystko to znamy, jeśli żyliśmy w tych kompletnie zakręconych realiach. Pamiętam doskonale ów czas i absolutnie nie chce mi się wracać do tamtego życia. Jedyny atut tamtych czasów, to fakt, że byłem młody i tak chciało się żyć. Nic więcej, ale to chyba dosyć dużo.
No i jeszcze jeden plus „Zupy Nic”. Wspominałem o nieudanej wyprawie na Węgry, była druga – udana, ilustrowana legendarną piosenką węgierskiej supergrupy Omega. Chodzi o „Dziewczynę o perłowych włosach” – kultowy, przepiękny przebój naszej peerelowskiej młodości. To był prawdziwie jasny punkt, każdy, kto wtedy słuchał radia, mam nadzieję, że potwierdzi moje podejście do muzyki rockowej z tamtego dosyć trudnego okresu.
„Zupa Nic” to dobre kino, polecam ze spokojnym sumieniem.
Kinoman