Strona główna Radio Olsztyn
Posłuchaj
Pogoda
Olsztyn
DZIŚ: 3 °C pogoda dziś
JUTRO: 2 °C pogoda jutro
Logowanie
 

Sieniewicz trzyma wysoko

Mariusz Sieniewicz. Fot. archiwum własne

Literatura artystyczna tzw. „głównego nurtu” nie miewa się dziś najlepiej. Jakoś mniej ambitnych, poszukujących powieści, które zmysłem artysty odkrywają coś, czego wokół siebie nie widzi zwykły człowiek.

Ukazujące się tytuły są skutecznie wypychane na najdalsze półki przez komercyjną literaturę gatunkową – sensację, romanse, obyczajówki-jednorazówki – i stawiane prawie że na progu tzw. „niszy”. Zresztą to, co dziś dzieje się wokół „głównego nurtu” również mu nie sprzyja. Jak czytelnicy mają się zachwycać werdyktami Jury nagrody literackiej „Nike”, przed laty kreowanej na „polskiego Nobla”, kiedy oplatają je skandale z kołtuńskiego magla rodem? Co można powiedzieć o literackich hierarchiach, skoro widać już gołym okiem, że nie decyduje o nich poziom artystyczny, ale niczym nieposkromiony pęd do kariery, brylowania po salonach i pazerność niektórych pisarzy?

Na tym tle zjawiskiem ważnym i przywracającym wiarę w siłę artystycznego przekazu jest twórczość takich autorów, jak Mariusz Sieniewicz. Kilkanaście lat temu nieznany pisarz z Olsztyna został dostrzeżony przez wydawców i ogólnopolską krytykę nie ze względu na towarzyskie układanki, ale literacką oryginalność, bogactwo wyobraźni, zaangażowany, wrażliwy przekaz. Dzięki rozgrywającej się na olsztyńskim Zatorzu powieści „Czwarte niebo”, pokoleniowemu wyznaniu generacji „roczników 70-tych” oraz poświęconemu społecznemu wykluczeniu tomowi opowiadań „Żydówek nie obsługujemy” stał się w pierwszej dekadzie wieku jedną z ikon najmłodszej polskiej literatury.

Niedawno wydawnictwo „Znak” opublikowało jego kolejną powieść pt. „Walizki hipochondryka”. Bohater utworu, niejaki Emil Śledziennik, znajduje się w szpitalu, gdzie zostaje poddany operacji. Punktem wyjścia dla literackiej sytuacji jest u Sieniewicza jak zwykle zaobserwowane zjawisko społeczne. Kilka lat temu na podobnej zasadzie skonstruował swoją głośną „Rebelię”, powieść o walce starości z młodością. Dziś choroby, lekarze, badania, wyniki, procedury medyczne są jednym z wiodących tematów relacji międzyludzkich, i to niekoniecznie tylko z powodu narzekania na służbę zdrowia. Egoizm, skupianie się na sobie i własnym ciele, konsumpcyjna łapczywość wobec życia sprawiają, że coraz częściej interesują się nimi ludzie zdrowi i młodzi, a starsi wspomnienia przeszłości zastępują rozprawianiem o dolegliwościach. Stąd hipochondria, która w powieści Sieniewicza staje się wręcz pojęciem z zakresu socjologii. Szpital natomiast, ze swoją specyfiką zależności między lekarzami i pacjentami, hierarchiami wśród pacjentów, napięciami, strachem i niepewnością – staje się karykaturalną metaforą współczesnej Polski.

Groteska jest instrumentem, którym Sieniewicz zawsze posługiwał się biegle. Tak jak tu, w monologu Ordynatora zwracającego  do bohatera Śledziennika per „wy”:

Na dobrą sprawę kamienie to nie wasz problem, lecz waszego pęcherzyka i wątroby. To organizm powinien się do was dostosowywać, do waszych chęci,  pragnień i na odwrót. (…) Pęcherzyk się wytnie, jego etiologia niejasna, przydatność niewielka, wręcz żadna. Pęcherzyk stanowi dowód nadgorliwości natury, która chciała udoskonalić swoje dzieło, a wyszło jak wyszło.

W powieści Mariusza Sieniewicza „Walizki hipochondryka” zwracają  także uwagę odniesienia pokoleniowe:

Jestem archaiczną i dość migotliwą formą istnienia, która przybrała przetrwalnikową postać. Mój świat, jego istotność, należy do dwudziestego wieku. Do Kaczmarskiego, do Herberta z Panem Cogito, do zeszytów, w których rysowało się marginesy, trenując benedyktyńską cierpliwość. Jakkolwiek bym się podniecał laptopem, tabletem, smartfonem, jestem depozytariuszem żetonów telefonicznych, zżeranych przez aparaty, wiecznego pióra i klekoczącej maszyny do pisania. A Hłasko, Stachura, a Schulz, Cortazar i Buendia ze „Stu lat samotności”, Joy Division, Republika, Bruce Lee, nawet Bronski Beat i Yazoo – to są moi bohaterowie i truchła dzisiejsze. 

Ja też jestem taką archaiczną formą, wstawiłbym tylko swoje nazwy rockowych idoli. Pomiędzy moim pokoleniem, młodszym o lat dwadzieścia pokoleniem Sieniewicza z jednej strony, a dzisiejszymi generacjami absolwentów gimnazjów z drugiej, rosną coraz większe bariery nie tylko cywilizacyjne, ale mentalne i etyczne. Może taka literatura sprawi, że nie zmienią się w „żelazną kurtynę”, że kiedyś się zrozumiemy.

Polecam Państwu „Walizki hipochondryka” Mariusza Sieniewicza.    

(łw)      

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Więcej w felieton, Włodzimierz Kowalewski
NIKE – siódemka finalistów

Jak co roku trwają „przedbiegi” do nagrody literackiej  „Nike”. Przypominam, że nagrodę tę funduje Spółka Wydawnicza „Agora”. Pierwsza edycja „Nike” miała miejsce w roku 1997, a...

Zamknij
RadioOlsztynTV