Łowy na winniczka
Pisałem już wcześniej, że las uczy pokory. Dziś uczył! Zdarzają się takie dni, że choćbym się sklonował w armię fotografujących miłośników lasu – nic! Jak nie ten sam las, jak nie ten sam Mikunda, nic! W taki dzień trzeba „szyć”, a tak krawiec kraje jak mu materii staje.
Co do materii, że wrzucę taką dygresję, jak powszechnie wiadomo jej nie ma. Zbudowano zderzacz hadronów w Cernie, pięć najbogatszych krajów zrzuciło się na sumkę 15 mld. USD, aby znaleźć ten cholerny bozon Higgsa i … nic! Coś tam poznajdowali, ale to jednak nie to i w ogóle same wątpliwości spłynęły na świat materialny. Materii nie ma, to też nie zdziwił mnie zbytnio fakt, że nie ma też zwierząt. Ale ponieważ we wczorajszych komentarzach przewinął się temat winniczka, pomyślałem … ooo! mam cel, nie jest łatwy, ale może się uda. Trudne zadanie – podjąłem się brawurowej próby podejścia winniczka w jego naturalnym środowisku!
Posłuchaj opowieści Krzysztofa Mikundy: