Wolka
„Wolka” to zupełnie niezły polsko-islandzki film fabularny, mało znany, ale dostępny w globalnym streamingu. Egzotyczna współpraca pozwoliła dostarczyć widzom interesujący obraz społeczno-obyczajowy, rozgrywający się głównie na wietrznej Islandii.
Wolka to w więziennym slangu zwolnienie warunkowe, na które wychodzi bohaterka filmu – Anka – zagrana moim zdaniem, rewelacyjnie przez Olgę Bołądź. To dobra rola potwierdzająca duży talent aktorski Olgi Bołądź.
Anka wychodzi na wolność po długim wyroku, została skazana za zabójstwo, jest: twardą, wulgarną kobietą, która musi dać sobie radę w świecie sobie nieznanym. Otóż, poleciała na Islandię, by odzyskać największą miłość swego życia – syna, którego wychowywała jej siostra. Sytuacja jest skomplikowana, więzi międzyludzkie poplątane, siostrzana konfrontacja w walce o chłopca nieunikniona i ciekawie pokazana bez typowych dla seriali skrótów psychologicznych.
Film ma dobre tempo, jest dobrze zagrany, ciekawa, inna niż zazwyczaj rola Eryka Lubosa, dobra robota reżyserska, to dzieło Arni Asgeirssona, islandzkiego reżysera. Interesująco pokazano pochmurną, deszczową, wietrzną Islandię i największą mniejszość narodową na Islandii czyli Polaków. Otóż nasi rodacy są wszędzie i jak to w filmie powiedziano, tu mówi się po polsku. I ten obraz nie jest stronniczy, nieładny czy niechętny Polakom, jest po prostu obiektywny. Polacy pracują tam w przemyśle przetwórczym czyli przy pakowaniu ryb do najróżniejszych opakowań. To ważna część islandzkiej gospodarki. Wspomniałem już, że film jest interesujący, o tempie też już pisałem, dodam, że film ma lekki posmak sensacyjny i sporo mówi o samej Islandii, ludziach tam żyjących.
Lubię takie kino, gdzie mamy strawną mieszaninę stylistyczną i ciekawą historię, opowiedzianą po ludzku z sympatią do pokazywanych bohaterów. Do tego mamy piękne pejzaże, intrygujące postaci i ważne pytania dotyczące odpowiedzialności za los najbliższych. „Wolka” to niezłe kino, smutnawe bez łzawego optymizmu i oczywistego happy endu.
Kinoman