Strona główna Radio Olsztyn
Posłuchaj
Pogoda
Olsztyn
DZIŚ: 8 °C pogoda dziś
JUTRO: 8 °C pogoda jutro
Logowanie
 

9. rocznica śmierci Stanisława Piechockiego

Autor felietonu (z prawej) ze Stanisławem Piechockim

W tych dniach mija dziewiąta rocznica śmierci Stanisława Piechockiego. Nie mogę mówić o nim obiektywnie. Stachu był moim przyjacielem, znaliśmy się od czterdziestu lat, od wspólnego dzieciństwa na podwórku u zbiegu ulic Limanowskiego i Żeromskiego.

Czytelnicy pamiętają Go jako autora licznych artykułów oraz bestsellerowych książek o niedawnej przeszłości Olsztyna. Tytuły takie jak „Czyściec zwany Kortau”, „Dzieje olsztyńskich ulic”, „Olsztyn 1945. Portret miasta” czy „Olsztyn magiczny” to już klasyka, nadal wydawana, sprzedawana, znajdująca kontynuatorów. Piechocki odkłamał tam kilka zasadniczych mitów propagandy historycznej PRL, np. ten o okolicznościach zajęcia miasta przez Armię Czerwoną. Wielu miejscom w Olsztynie – domom, ulicom, instytucjom – przywrócił też opowieści o ich początku i roli w procesie upływu czasu, szczególnie dramatycznym tu, w dawnych Prusach Wschodnich.

Zawsze przy takich okazjach opowiadam o książkach Piechockiego. Dziś opowiem o jego niezrealizowanych planach. Zanim zajął się publicystyką historyczną, wydał trzy powieści, zyskując doskonałe recenzje w całym kraju. Czwartej powieści – nie wydał. Nosiła ona tytuł „Horror pruski” i była ambitnym projektem artystycznym, pokazującym w nowym świetle relacje polsko-niemieckie. Bohater, emerytowany sędzia, otwiera się i opowiada synowi o swoim życiu na Warmii i Mazurach w pierwszych latach po wojnie. W kontekście toczy się dyskurs o sprawiedliwości w wymiarze ludzkim i sprawiedliwości dziejowej, bardzo odważny, atakujący ówczesne stereotypy, nawet rację stanu. Wydawnictwo „Pojezierze”, gdzie „Horror pruski” został złożony w roku 1984., wpadło w przerażenie. Prace redakcyjne przeciągano latami, zlecano coraz to nowe poprawki, potem wycofywano się z nich, w końcu wypłacono Autorowi honorarium i jednocześnie… zrezygnowano z wydania. Szkoda. Byłaby to książka progresywna, jedna z tych, które zapowiadały nadchodzący przełom polityczny. Po wyborach czerwcowych i likwidacji cenzury sam Autor nie był już zainteresowany jej publikacją. Uważał, że utonęłaby w nurcie wolności słowa i zalewie podobnych, eksploatowanych masowo tematów.

Inny niezrealizowany plan Piechockiego dotyczył postaci Ericha Kocha, niemieckiego zbrodniarza, byłego gauleitera Prus Wschodnich i najbardziej tajemniczego więźnia PRL, przetrzymywanego w Barczewie do naturalnej śmierci w roku 1986. Koch, wydany po wojnie Polsce, przez całe lata 50-te był więziony bez wyroku, potem skazano go szubienicę i stryczek, ale egzekucji nie wykonywano przez 27 lat – oficjalnie z powodu stanu zdrowia, nieoficjalnie – ponieważ znał podobno miejsce ukrycia Bursztynowej Komnaty, a polskie i radzieckie służby specjalne usiłowały mu tę tajemnicę wydrzeć. Piechocki nie wierzył, że Bursztynowa Komnata istnieje. Uważał, że spłonęła, a raczej stopiła się w trakcie pożaru królewieckiego zamku, są przecież tego świadectwa. Interesował go sam mit. Ktoś jednak puścił i konsekwentnie podtrzymywał sensacyjną plotkę o ukryciu. Nurtowało go – w jakim celu? Z jakiego powodu SB, wywiad wojskowy i sowieckie KGB, które trudno posądzić o naiwność, dawały się przez ponad ćwierć wieku wodzić za nos skazanemu na śmierć hitlerowskiemu dygnitarzowi, rzekomo wciąż kapryśnie zmieniającemu zeznania? Dlaczego córka Kocha, wracając do Niemiec po jednej z wizyt w barczewskim więzieniu, musiała zginąć w wypadku samochodowym na pustej drodze? O czym wiedziała? W czym uczestniczyła?

Piechocki przeczuwał za tym wszystkim jakąś potężną i niezwykłą sprawę, wspaniały materiał na książkę i wielka pisarską przygodę. Miał rację – najnowsze badania historyków potwierdzają, że w związku z Kochem toczyła się zakrojona na szeroką skalę gra wywiadowcza. Wtedy jednak archiwa były jeszcze zamknięte, a rozmowa ze zbrodniarzem, mimo podejmowanych prób, okazała się niemożliwa.

Chciał kiedyś do tego wrócić, ale choroba pokrzyżowała te plany, tak samo, jak zamiar napisania wielkiej monografii historycznej Olsztyna. Teraz my często wracamy do Niego, do jego książek, chcąc sprawdzić fakty lub nazwy, powołać się na autorytet. Zawdzięcza to swojej błyskotliwości i tytanicznej pracy – pamiętajmy – że wykonanej w epoce sprzed technologii cyfrowych i słabo rozwiniętego internetu.

Włodzimierz Kowalewski

Więcej w Włodzimierz Kowalewski
Olsztynek Włodzimierza Kowalewskiego

„Zawsze są dwie perspektywy oglądu jakiegoś czasu: historyczna i polityczna oraz osobista. W perspektywie osobistej, kiedy odejmiemy wszystko to, co w życiu jest złe, uciążliwe, brzydkie,...

Zamknij
RadioOlsztynTV