Marek Krajewski
Jestem namiętnym czytelnikiem powieści kryminalnych, chyba już kiedyś, gdzieś o tym pisałem, do moich faworytów należą twórcy kryminałów ze Skandynawii, zwłaszcza z Islandii, ale moim absolutnym mistrzem numer jeden jest nasz pisarz, wrocławianin Marek Krajewski, twórca dwóch cykli: o Eberhardzie Mocku i o Edwardzie Popielskim, są to cykle: wrocławski, lwowski i znowu wrocławski.
Jest to znakomita proza, już gotowa do ekranizacji, kinowej lub telewizyjnej, aż prosi się o serial telewizyjny, zrealizowany dosyć realistycznie w stylu BBC lub duńskim – Most nad Sundem. Parę lat temu, gdy pojawiły się pierwsze tomy Marka Krajewskiego opisujące peregrynacje komisarza Eberharda Mocka po przedwojennym Wrocławiu, oczywiście, wtedy Breslau, pojawiały się co pewien czas dymy, o planach przeniesienia na ekran cyklu Krajewskiego, podobno Filip Bajon, miał kręcić serial z Klausem Marią Brandauerem, miała to być koprodukcja polsko – niemiecka, pojawiło się nazwisko Agnieszki Holland także w roli reżysera, gdzieś mówiono o Januszu Gajosie, jako o potencjalnym komisarzu. Jak wiemy nic z tego nie wyszło, serialu nie ma, filmu kinowego również niet.
Czyli oficjalnie zmarnowano szansę na sukces, bo to były bardzo popularne powieści, powszechnie czytane i które mogły wypromować serial lub film fabularny. Ostatnio znowu się mówi , pisze o o ewentualnym przeniesieniu na dowolny ekran opowieści Krajewskiego, drodzy Państwo nawet nie chce mi się o tym mówić i pisać, bo to jest idiotyczne, nagle wyciągać Eberharda z rękawa, gdy wszyscy, łącznie z pisarzem o nim zapomnieli, wszak Krajewski aktualnie opisuje dzieje komisarza Edwarda Popielskiego. Podobno, za rok, dwa komisarz Eberhard Mock ma powrócić na łamach kolejnej powieści, ale czy nie jest już za późno na powrót tejże postaci, moim zdaniem zdecydowanie tak.
Uważam, że jesteśmy specjalistami od marnowania szans, oczywiście nie tylko w popkulturze, a tym się zajmuję, wiele sukcesów uciekło nam sprzed nosa, jednak powtórzę się w marnowaniu potencjału popkulturowego jesteśmy mistrzami świata. Nie wykorzystaliśmy potencjału rockowego zespołu SBB, nowej fali rocka z drugiej połowy lat 80 tych, dlaczego tacy aktorzy jak Janusz Gajos lub Marek Kondrat nie otrzymali wsparcia, a powinni i nie zrobili kariery w Hollywood itd, itp.
Więc gdzie tu nagle z Eberhardem Mockiem na ekran. Powinniśmy stworzyć listę zmarnowanych szans i przegranych spraw, rozejrzyjmy się dookoła i ocknijmy się, zobaczmy jakie sukcesy odnoszą: Czesi, Rumuni, Duńczycy, Szwedzi. Gdzie są nasze filmy, powieści, piosenki, gdzie nasze modelki, gdzie nasi szokujący celebryci? Tylko na naszym podwórku, bez szans na wywołanie emocji i to najczęściej lipnych, siedzą sobie w naszym grajdołu i obgadują nawzajem. Nie jest to najlepsza diagnoza naszego rynku, ale powiedzmy sobie szczerze, kto zrobił prawdziwą karierę za Wielką Wodą? Roman Polański, dawno temu i trochę zakręconą, aktorzy? Joanna Pacuła, Izabela Scorupco, no nie. Muzycy? …..jazzowe nisze, muzyka klasyczna, tak i owszem , ale to zupełnie inna bajka.
Ale tak faktycznie, to chciałbym, żeby zekranizowano powieści Krajewskiego z Breslau w tytule i marzy mi się Kevin Spacey w roli Komisarza Ebrharda Mocka.
Kinoman
(jhop/łw)