Ameryka
Do tej opowieści przymierzałem się od samego początku mojej radiowej filmowej plątaniny. Kino – Ameryka, które oczywiście lubię i zarazem zawzięcie krytykuję.
Zacznę od tego, dlaczego lubię kino amerykańskie. Lubię, bo zazwyczaj jest to dobre lub bardzo dobre kino, no niezłe kino. Lubię, bo jest to kino uniwersalne, Amerykanie robią filmy za wszystkich, za nas Polaków, Rosjan, Anglików i np. Węgrów, chociaż nie, przecież o Węgrach mówić mogą tylko Węgrzy, wszak ich nikt nie rozumie, ale ja – Pan Jacek – bardzo lubię Węgrów.
Amerykanie robią filmy o wszystkim i dla wszystkich, o śmierci i narodzinach, młodości, dojrzewaniu, starości, o wojnie i pokoju o papierosach i kawie, o piciu i niepiciu wódki, o gejach i nie-gejach, o problemach rasowych, o tolerancji i nietolerancji.
Amerykanie kręcą filmy historyczne, właściwie o historii świata, powstają filmy SF, katastroficzne, komedie o kacu w Vegas i kapitalne komedie obyczajowe, sytuacyjne, romantyczne. Hollywood produkuje filmy społeczno-etniczne np: o Grekach, zupełnie niezłe, bardzo dobre o Żydach, zazwyczaj fatalne o Polakach, mamy złą prasę w Hollywood – straszne mnie to irytuje, chociaż Niemcy mają zdecydowanie gorzej. Ogólnie w Ameryce śmiejemy się z obcych, ale dwie nacje bawią Amerykanów wyjątkowo, mianowicie Kanadyjczycy – dają im ile wlezie, i Australijczycy – zazwyczaj traktowani wyjątkowo nieprzyjemnie.
Kto cieszy się ich sympatią? może Anglicy, nie … przecież walczyliśmy z ich tyranią i tacy są wyniośli, może Francuzi?… nie, oczywiście że nie. Może Skandynawowie – co ja gadam, a raczej piszę. Czy lubią Siebie? nie do końca. Lubią amerykański styl życia. Ogólnie lubią Europę – taką do zwiedzania i dziwienia się, jak jest ładnie i staroświecko, nasze miasta i zabytki są godne podziwu.
Chyba lubią nasze zwyczaje jedzeniowe, ale muszą mieć się na baczności, gdy dochodzi do konsumpcji sera żółtego innego niż cheddar, kapusty kiszonej, pierogów, grzybów i pewnie wszystkiego, co można by uznać za lokalną kuchnię. Traktują to wszystko więc z obrzydzeniem jako potencjalną truciznę.
Za co nie lubię amerykańskiego kina? Za powtarzalność, powielanie pomysłów. Jak robimy film o powodzi i będzie sukces, natychmiast wszystkie studia biorą się za powodzie. Nie lubię też za koszmarne podejście do amerykańskiej tradycji i za swoiście pojmowany patriotyzm. Nie znoszę ich uproszczeń i schematów w opisywaniu innych narodów, już o tym wspominałem, ale faktycznie mnie drażnią swoją imperialną ignorancją.
Nie lubię ich za brak filmowej odwagi, za lenistwo mentalne filmowców, za zbyt częsty brak wyobraźni. Dziwi mnie to, bo przecież są prekursorami filmowymi, bo mają taką machinę filmową. Oskarżam ich o infantylizm filmowy i o to, że kradną pomysły, gdzie się da. Ta lista mogłaby być dłuższa, ale nie chcę dobijać Amerykanów, jeszcze upadłaby od tego ,,Fabryka Snów” i co wtedy poczniemy? Co będziemy oglądali? Wiem, że jestem niekonsekwentny, ale cóż, jestem tylko starym kinomanem.
P.S. Lubię ich za stosunek do zwierząt i za to, jak je pokazują. Oczywiście nie dotyczy to filmów o myśliwych i ich idiotycznych opowieściach o fantastycznych trofeach.