„Dragoni z Olsztyna. Dzieje formacji i koszar” Rafała Bętkowskiego

Za 2 miliony 225 tysięcy złotych sprzedano budynek należący do Koszar Dragonów w Olsztynie. Fot. archiwum Radia Olsztyn
Biję się w piersi. Tę książkę po prostu kiedyś przegapiłem. Na szczęście jednak „Dragoni z Olsztyna. Dzieje formacji i koszar” Rafała Bętkowskiego to publicystyka historyczna, a ta nosi walor ponadczasowy i mimo, że wydana trzy lata temu, powinna nadal stanowić lekturę obowiązkową dla wszystkich Państwa zainteresowanych przeszłością naszego miasta.
Bogato ilustrowana, obfitująca w nieznane dotąd archiwalne fotografie rozprawa, dotyczy historii koszarowych budynków przy ulicy Gietkowskiej i stacjonującego tam od połowy lat 80.tych XIX. wieku 10. Pułku Dragonów Króla Alberta Saskiego.
Olsztyn do wybuchu II wojny światowej był największym po Królewcu ośrodkiem garnizonowym w Prusach Wschodnich. Miasto żyło z wojska i rozwijało się dzięki wojsku. Autor podaje, że w roku 1912 na niespełna 36 tysięcy mieszkańców 5,5 tysiąca było żołnierzami. Inne źródła, że w latach 1938-44 liczba ta osiągnęła aż jedną trzecią wszystkich tu zameldowanych. W licznych, zachowanych zresztą do dziś, obiektach koszarowych stacjonowały jednostki piechoty, kawalerii i artylerii.
10., „olsztyński”, Pułk Dragonów został sformowany na terenie Prus Wschodnich w roku 1866. Wziął udział w wojnie z Francją, a potem przez 15 lat stacjonował w zajętej przez Niemców francuskiej twierdzy Metz. Do Olsztyna przybył prosto stamtąd pięcioma pociągami i, uroczyście witany przez ludność, zajął specjalnie wybudowane koszary na wzgórzu zwanym Soja. Od tej pory błękitne dragońskie mundury z białymi pasami i wyłogami, charakterystyczne pikielhauby z pióropuszem z końskiego włosia stały się częścią pejzażu miasta, uwieczniane zresztą na wielu pocztówkach przedstawiających defilady.
Kompleks koszarowy wybudowano w czasie niespełna dwóch lat. Składał się on ze stajni otaczających cztery wielkie place ćwiczeń, sześciu domów mieszkalnych, zbrojowni, ujeżdżalni, kantyn i kasyna oficerskiego na wysokim brzegu Łyny. Co ciekawe – teren koszar nie był ogrodzony, strzegły go tylko wartownicze patrole.
Służba w kawalerii, mimo że cięższa, dłuższa niż w innych rodzajach wojsk, stanowiła domenę elit. Oficerowie najczęściej wywodzili się z arystokracji, szeregowi zgłaszali się ochotniczo. Pierwsze miejsce w pragmatyce służby zajmowały konie. Liczyły się bardziej niż ludzie, obejmowały je szczegółowe, bezwzględnie przestrzegane codzienne procedury czyszczenia, karmienia i zabiegów zdrowotnych, a służba stajenna żołnierzy pochłaniała więcej czasu niż strzelanie, fechtunek czy manewry w polu.
Młodszym czytelnikom pragnę uświadomić, że Autor poruszył w swojej książce wieloletni temat „tabu”. Kiedyś przeszłością Olsztyna i regionu zajmowano się przede wszystkim po to, aby udowodnić ich polskość. Później, już w warunkach wolności słowa, o niemieckich instytucjach na tych ziemiach, a zwłaszcza o wojsku, pisano raczej oględnie. Bętkowski natomiast czyni to obiektywnie, z dociekliwością badacza, bez żadnej polityki historycznej.
Wiele miejsca poświęca uzbrojeniu, regulaminom, życiu codziennemu kawalerzystów, ale wspomina też o tragicznym i słynnym skandalu. Zimą 1907 roku w swoim mieszkaniu w pałacyku Harichów nieopodal olsztyńskiego zamku zostaje zastrzelony szef sztabu 10 pułku mjr August von Schoenebeck. Ginie z ręki kochanka żony i jednocześnie swojego przyjaciela, kapitana artylerii z koszar nad jez. Długim, który później popełnił samobójstwo. Sprawa wstrząsnęła wówczas niemiecką opinią publiczną, stała się nawet tematem dwóch powieści popularnej amerykańskiej pisarki węgierskiego pochodzenia Zyte Fagyas.
Po 10. Pułku Dragonów Króla Alberta Saskiego, rozformowanym w wyniku Traktatu Wersalskiego, pozostały rozległe koszarowe zabudowania przy ul. Gietkowskiej. Po II wojnie częściowo w rękach wojska, potem przeznaczone na magazyny, byle jak przebudowane, kilkakrotnie ulegające pożarom. Wszelkie pomysły rewitalizacji również „spalały się na panewce”. Książka Rafała Bętkowskiego przypomina o istnieniu tego ciekawego obiektu o wciąż wielkim potencjale architektonicznym i budzi nadzieję na pomyślny finał jego ponad stuletniej historii.
Włodzimierz Kowalewski