Łowy Krzysztofa Mikundy. Czwartek, godz. 12.40. Zapraszamy !
Wiedziałem, że ten Bielik, którego wczoraj spotkałem, wróci w to miejsce i dziś! Kilka pozostawionych sosen na zrębie stanowi idealną czatownię dla tego drapieżnika.
Już wczoraj przypomniałem sobie, że spotkałem Go w tym miejscu 2 miesiące temu. Biorąc to wszystko pod uwagę, wybrałem się tam dziś jeszcze w półmroku. Musiałem przygotować sobie kryjówkę, zanim pojawi się Jego Wysokość.
Zasiadłem pod wczoraj wybranym świerkiem. Umościłem się i po uspokojeniu oddechu, poprawiłem ostatecznie maskowanie. Wzrok ptaków drapieżnych nie ma sobie równych. Nic, ale to dosłownie nic, nie umknie ich uwadze. Są szczególnie wyczulone na ruch. Nie muszę mówić, że po dwóch godzinach bezruchu odczuwałem każdą kość, a szczególnie każdą gałązkę i nierówność gruntu pod tyłkiem. Siedziałem w bezruchu, bo cały czas kręciły się w pobliżu myszołowy i kruki.
Właśnie miałem się poprawić gdy usłyszałem charakterystyczny głos Bielika. Zamarłem. Przeczuwałem, że nadchodzi wielka chwila. Bielik zakołował nad polanką. Zapomniałem o wszystkim. Walczyłem z chęcią wychylenia się i zrobienia chociaż takich ujęć. Przecież nie mogłem mieć pewności, że On tu pozostanie, że siądzie. Mógł mnie równie dobrze dostrzec.
Jednak po krótkim zwiadzie usiadł na ziemi! Co za szok! Był bardzo blisko, nie na tyle jednak by słyszeć dźwięk szybko strzelającej migawki. To była feta! Chodził, kręcił się, podskakiwał. Otrzymałem od Jegomości wszystkie pozy jakie chciałem. Zrobiłem Mu ponad 200 zdjęć.
(bsc/łw)