Rafał Wojaczek – na 70 urodziny
Kilka dni temu Rafał Wojaczek skończyłby 70 lat. Zbiegiem okoliczności byłem akurat we Wrocławiu, z którym łączy się jego legenda i sceneria jego wierszy. Pudełkowaty domek jednorodzinny przy ulicy Lindego 12, gdzie w wynajętym pokoju wiosną 1971 roku przerwał swoje krótkie życie samobójstwem, pozostał taki sam, ale miasto jest inne. Europejskie, kipiące wielojęzycznym tłumem, z kaskadami świateł, wspaniałymi instytucjami kultury. Jego Wrocław spowijała szara mgła, nad starymi kamienicami wisiał zimny księżyc, nostalgie, melancholie i obsesje kłębiły się w oparach alkoholu.
Wojaczek nie został wyciągnięty z niszy ani odkryty po latach. Literacką gwiazdą stał się od samego początku, a o takim debiucie marzyliby wszyscy piszący. W inauguracyjnym numerze prestiżowego miesięcznika „Poezja”, rekomendowany przez najwybitniejszych – Juliana Przybosia i Tymoteusza Karpowicza, mając zaledwie 20 lat. Rozpowiadał potem, że na kartkach tego czasopisma zapisał się jego los. Wiersze wydrukowano od strony 65. – tak jak rok debiutu, do strony 71. – tak jak rok śmierci. Spełniło się.
Ale poetą popularnym, charyzmatycznym był jeszcze za życia, choć nikt nie wiedział jak wygląda, bo nigdzie nie opublikowano jego zdjęcia, a telewizja nie pokazywała młodych poetów. Dwóch cienkich tomików, które zdążył wydać, nie sposób było dostać w księgarniach. Kradziono je z bibliotek, publikowane wiersze wycinano żyletkami z roczników czasopism. Wreszcie, co zupełnie niebywałe, przepisywano ręcznie i w takiej postaci krążyły wśród ludzi. Właśnie tak czytałem je po raz pierwszy, w drugiej czy trzeciej klasie liceum. Do dziś mam przed oczami słynną „Ojczyznę”, zapisaną czyimś długopisem na przybrudzonym papierze podaniowym:
Matka mądra jak wieża kościoła / Matka większa niż sam Rzymski Kościół /…/ I pobożna jak partyjny dziennik / Matka piękna niczym straż pożarna /…/ I prawdziwa jak gumowa pałka / Matka dobra jak piwo żywieckie / Piersi matki dwie pobożne setki / I troskliwa jakby bufetowa / Matka boska jak Królowa Polski / Matka cudza jak Królowa Polski
Mimo że starszy o dziesięć lat, celnie trafił w tok myślenia i czucia mojego pokolenia. Kontestacja, odrzucanie rzeczywistości, naiwna tęsknota za wolnością, której do końca nie umieliśmy sobie wyobrazić. W związku z Wojaczkiem do dziś zastanawiam się nad fenomenem cenzury PRL, pozwalającej na druk tekstów, które w innych krajach tzw. „bloku” natychmiast skazywałyby poetę na nieistnienie. Albo składała się z kompletnych baranów nie rozumiejących metafor, albo… wręcz przeciwnie.
U jednego z licznych komentatorów tej twórczości znalazłem stwierdzenie, że Wojaczek „wyrąbywał” drogę dla nowego języka i nowego świata poezji. To prawda. Fizjologiczny, bezprecedensowy erotyzm, brutalność, nihilizm, ale też nastrojowość, powrót do obrazu, do rymu – wszystko to stawiało go na osobnym miejscu wobec intelektualnego, chłodnego oblicza poetów-rówieśników: Lipskiej, Kornhausera, Barańczaka. Pisał także i tak:
Kwiat zrywając, kwiat wąchając, ja zarazem / Świat mijałem będąc przy tym w swoim prawie / Ciebie biorąc, z Ciebie pijąc, ja o niebo / Już nie dbałem wiedząc przecież, że to jedno
Nie ma już większości miejsc, które leżały na jego poetycko-alkoholowym szlaku – w dawnej knajpie „Cyganeria” mieści się teraz poczta, w Klubie Dziennikarza dom handlowy, w słynnym wrocławskim „Empiku” – „Biedronka”. Mało komu spośród zwykłych przechodniów mówi cokolwiek jego nazwisko – a przecież dziś jest dostępny, wznawiany, wiersze obecne w internecie, przecież we Wrocławiu nazwano ulicę jego imieniem.
Wojaczek był sam jeden i trudno go porównać z jakimkolwiek wcześniejszym zjawiskiem poetyckim, choć dzisiaj setki poetów można genetycznie wyprowadzić z Wojaczka. I na tym pewnie polega wielkość.
Włodzimierz Kowalewski