Konopnicka w oczach Koszałka-Opałka
Ta książka pewnie by nie powstała, gdyby nie sejmowa awantura o ustawę o związkach partnerskich. Przypomniano przy okazji dwudziestoletni związek Konopnickiej z Marią Dulebianką, a Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki, zaproponował nawet by to dzieło legislacyjne nazwać Ustawą Konopnickiej-Dulębianki. Wszystko to zapewne zapłodniło umysł Iwony Kienzler, która już wcześniej dała się poznać jako badaczka sypialnianych tajemnic polskich monarchów i Józefa Piłsudskiego. I tak powstała kolejna praca z tego cyklu. Tym razem uwaga autorki skoncentrowała się na alkowie Marii Konopnickiej.
Iwona Kienzler, wcześniej pisarka testów i wypracowań z języka angielskiego wraz z tłumaczeniami, odkryła sposób na dorabianie z wykorzystaniem komputera i edytora tekstu. Jest nim penetracja historycznych manowców, obrzeży i śmietników. Jej metoda polega na czytaniu tego, co napisali inni, wybieraniu co pikantniejszych szczegółów i dopisywaniu własnych ochów i achów. Jej książka Maria Konopnicka rozwydrzona bezbożnica jest dobrą ilustracją tej metody. Klasyczny bryk, będący streszczeniem wcześniejszych opracowań, został zatytułowany tak, by czytelnika sprowokować do lektury. Iwona Kienzler niczego nie odkryła, do żadnych nowych źródeł nie dotarła. Inaczej tylko rozłożyła akcenty, koncentrując się na co pikantniejszych epizodach z życia autorki Roty i Naszej szkapy. A kiedy i tego brakowało, znać o sobie dawały jej umiejętności fabularne. Jeden przykład: pobyt leczniczy Marii Konopnickiej w Szczawnicy w towarzystwie dwóch mężczyzn. Niewiele o nim wiadomo, ale od czego wyobraźnia autorki.
Toż to przecież oczywisty trójkącik damsko-męsko-męski.
Nie zwracałbym uwagi na tę książkę, gdyby nie ta metoda. Księgarnie zawalone są niby historycznymi i niby literackimi dziełkami. Już nie są to przyczynki do czegoś istotnego. To przyczynki do przyczynków. Obowiązkowo z tłem erotycznym, z atmosferą skandalu i jakimś gówienkiem przy każdej okazji. Tytuły sugerują nie wiadomo co, a z siermiężnej najczęściej treści przebija się wiedza na poziomie kiepskiego maturzysty. Sięgając po nie nie raz łapię się za głowę widząc bezczelność autorów i cynizm wydawców, nadających tym niby książkom gromkie tytuły.
A zza okładki wyzierają marne na ogół streszczenia i trud nie wspominanych zwykle przy takich okazjach historyków i biografów, których niegdysiejsze prace wciąż stanowią źródło wiedzy współczesnych Koszałków-Opałków.