Teściowie
Jestem po prostu zachwycony, kolejny bardzo dobry polski film obejrzałem. Chodzi mi o kameralny dramat, często mylnie kwalifikowany jako komedia, zatytułowany po prostu „Teściowie”.
Rzecz rozgrywa się w warszawskiej hotelowej restauracji w samym centrum stolicy – przez chwilę widać Pałac Kultury i Nauki. Hotelowa restauracja jest bardzo istotna, bo miało się odbyć tam wesele pewnej młodej pary.
Wesela nie było – bo po pierwsze ślubu nie było. Państwo młodzi rozmyślili się i rodzina została z całym kramem sama, bez narzeczonych za to z wynajętą salą, zamówionymi daniami, alkoholem do konsumpcji, tortem, gośćmi z całej Polski, wodzirejem. Z zespołem przygrywającym do tańca – całkiem, całkiem dobry rockowy band – wokalista w formie, a muzycy zdecydowanie wiedzieli jak zagrać rockowe standardy – to formacja Baranovski.
Cała historia rozgrywa się w kilku salach znanego warszawskiego hotelu i bohaterowie produkcji po prostu ze sobą rozmawiają, ale jak. Tak jak w najlepszych amerykańskich filmach, jak Richard Burton i Liz Taylor w „Kto się boi Virginii Woolf?” Nicholsa. Wreszcie nasi nauczyli się robić filmy w których tylko się mówi, do tego z sensem. Koncertowo zagrali: Maja Ostaszewska, jej męża Marcin Dorociński, kolejne małżeństwo: Izabela Kuna i Adam Woronowicz.
Napisałem, że zagrali koncertowo, to za mało, byli po prostu znakomici. Ostaszewska, która ostatnio często pokazuje się na dużym i małym ekranie zagrała z wielką klasą, Dorociński z przekonaniem przedstawił współczesnego, zarobionego Polaka. Izabela Kuna zagrała małomiasteczkową złośnicę, a Adam Woronowicz kolejny raz stworzył ulubioną przez nas – widzów – postać lekko zaciągającego safanduły, gdzieś z wschodniej części Polski.
Do tego jeszcze dawno nie widziana Ewa Dałkowska – świetna, w roli matki Ostaszewskiej. Oczywiście mamy tu grę schematami, kontrastami, wielkomiejscy bogacze, kontra ubodzy prowincjusze. Schematy, kontrasty, klisze,. Rozważania na temat ubiorów, zachowań przy stole – to wszystko znamy z naszych własnych doświadczeń, rodzinno – towarzyskich ze spotkań: świątecznych, wesel, styp czy chrzcin. Nic się nie zmieniło od lat. Tylko zmieniły się pieniądze i wakacyjne destynacje. Już nie Krynica, a raczej Chorwacja, już nie Władysławowo tylko Sardynia, nie wczasy pod gruszą, tylko wyskok na Bali.
I tak właśnie reżyser filmu – utalentowany gość – Kuba Michalczuk pokazał nas jak w wielkim i do tego absolutnie krzywym zwierciadle. Bo przecież każdy ma w swoim środowisku: zarozumiałego bogacza, zadufaną ciotkę, spryciarza sąsiada czy wścibską koleżankę. Film ma tempo, jest błyskotliwy, trochę wulgarny i twórcom udało się nas zaskoczyć finałem.
Udanych wakacji!
Kinoman