Survival na Kołymie. Chcieli wejść w skórę uciekiniera z łagru
W „Bliższych spotkaniach” rozmawialiśmy z gośćmi o adrenalinie, mocnych wrażeniach, przeżyciach ekstremalnych – skokach ze spadochronem, wspinaczkach bez zabezpieczenia i freedivingu, czyli nurkowaniu na bezdechu.
Gościem audycji był Kuba Dorosz – instruktor survivalu.
„Z Łagrów Kołymy” – Syberia 2017 – piąta ekstremalna wyprawa Kuby Dorosza nawiązująca do bardzo smutnej historii – morderczych obozów pracy, które powstawały w latach trzydziestych XX wieku na Syberii. Jak narodził się ten pomysł, Kuba Dorosz opowiedział Agnieszce Lipczyńskiej.
Ten pomysł narodził się z połączenia dwóch pasji, czyli survivalu – sztuki przetrwania i właśnie tych zagranicznych wypraw, które co roku realizujemy w gronie kadry naszej szkoły przetrwania, ale też z zainteresowania historią. XX wiek to bardzo trudny, krwawy wiek i historia, która łączy się z doświadczeniami naszego narodu, naszych dziadów i pradziadów. Jako pasjonaci sztuki przetrwania i uczestnicy tego typu wypraw chcieliśmy doświadczyć tego, czego mógł doświadczyć uciekinier z szeroko pojętego łagru czy Kołymy czy innego punktu na terenie Rosji.
Ale nasza wyprawa nie była odtworzeniem konkretnej ucieczki sprzed lat. Nie była też odtworzeniem bardzo wąsko pojętych szczegółowych aspektów życia w samych łagrze. Tutaj dla nas istotne było doświadczenie uciekiniera, który zerwał kontakt z pościgiem, z pogonią, czyli z tak zwanymi oddziałami operatywki, które na Kołymie były głównym narzędziem do utrzymywania skazańców w tamtym rejonie.
A jak się do tego przygotowywaliście? Literatura historyczna przede wszystkim?
Przede wszystkim literatura historyczna, ale tutaj pomocne były także zarówno oryginalne zdjęcia, filmy popularne np. „Niepokonani” czy też film „Jeniec” opowiadający historię ucieczki z samego końca Syberii. Z jednej strony właśnie te obrazy, a z drugiej strony to co wnosi do świadomości osoby podróżującej literatura, chociażby – przede wszystkim może „Opowiadania Kołymskie”.
Przez więźniów Kołymy teren ten był nazywany „Przeklętą wyspą”. Rosjanie nazywają Kołymę planetą przez to, że jest niedostępna, dzika, bardzo odległa. Pracę przerywano tam dopiero przy temperaturach minus pięćdziesięciu czterech stopnia Celsjusza. To były trudne warunki bytowe, klimatyczne. Wy byliście tam między 23 sierpnia, a 10 września, jakie były wasze najcięższe warunki?
W ramach tej wyprawy nijak nasze warunki – te nawet dla nas najcięższe, które my z naszej perspektywy moglibyśmy ocenić jako najtrudniejsze, – mają się do faktu chociażby temperatury, przy której przerywano pracę w Kołymie. Więźniowie pracowali przez wiele miesięcy, to była praca ekstremalnie trudna, wyczerpująca przy niewielkiej ilości pokarmu. Oni po prostu głodowali i głód był narzędziem eksterminacji ludzi tam zesłanych. Nasze najtrudniejsze wyzwania, to była „pestka” – mówiąc kolokwialnie – w porównaniu z tym, co przeżywali ci ludzie i mamy tego świadomość.
To, czego my doświadczaliśmy to była niewygodna odzież, to były buty, które nas ocierały – to były buty, które również wpisywały się w konwencję, tak samo jak wiązane na stopach onuce, a nie skarpety termoaktywne. Waciak czy kufajka inaczej izoluje niż polar, czy kurtka z dobrym puchowym wypełnieniem do kupienia współcześnie w sklepie turystycznym. I to były te drobne nasze wyzwania, które w połączeniu z kilometrami jakie pokonywaliśmy przez bardzo trudny teren, chwilami nie do przebycia np. gigantyczna ściana roślin, która powodowała, że tempo marszu dochodziło do 150 metrów na godzinę.
Bardzo ciężka praca przedzierania się w trakcie, gdy miliony meszek wlatują do nosa, do oczu, do ust. Dodatkowo niesiemy nasze wyposażenie skromne, niewygodne, chwilami niewspółmierne do masy, jaką przenosimy, np. wojskowy płaszcz, którym starałem się okrywać w nocy, nie posiadaliśmy oczywiście śpiworów i karimat. Taki płaszcz nie izolował dobrze w nocy, nad ranem, kiedy temperatury spadały nieznacznie poniżej zera, a w ciągu dnia musiałem nosić ciężki, duży tobołek. To były nasze uciążliwości plus staraliśmy się możliwie w rozsądny sposób podejść do kwestii żywienia, czyli poczuć to, z czym mogli się mierzyć uciekinierzy, z drugiej strony nie obciążyć się zbyt ekstremalnie, tak by móc wyjść stamtąd o własnych siłach.
Jedzenie tego, co dała natura?
Częściowo też planowaliśmy uzupełniać naszą kuchnię z natury, tak jak robiliśmy to w roku poprzednim, gdy byliśmy w Finlandii, tam łowiliśmy ryby z dużą ilością sukcesów, gigantyczne szczupaki łapaliśmy w Finlandii, a Kołyma to był wynik prawie zerowy, jeżeli chodzi o łowienie ryb. Nie było na to po prostu czasu, było tak dużo zadań, było mierzenie się z tymi innymi kwestiami jak nawigacja, jak sprzęt, jak teren. Nasza żywność to było 200 g suszonego chleba i 100 g kaszy gryczanej na dzień i każdy uczestnik posiadał przy sobie jeszcze konserwę ze słoniną i to był taki strzał energii, który raz na jakiś czas szedł w ruch.
To były te nasze obciążenia i przede wszystkim świadomość, że my jako ludzie przyzwyczajeni do luksusów, wygody, dzieci cywilizacji – jak to niektórzy określają – postawiliśmy się w sytuacji dyskomfortu, my możemy mówić o dyskomforcie, nie możemy mówić o ekstremalnej walce o przeżycie tak jak uciekinierzy. Z wielkim szacunkiem odnosimy się do ich cierpienia, ich katorgi, ich przeżyć.
Czym dla pana jest survival?
Survival to nie jest sport, survival to jest przede wszystkim podejmowanie dobrych decyzji w takich sytuacjach, w których możliwe, że inne osoby załamywałyby ręce i nie wiedziałyby od czego zacząć. Survivalowiec jest w stanie stosując odpowiednie procedury, których jest wyuczony, znając swój organizm, znając też swoje mocne i słabe strony i potrafiąc bazować na tym, potrafiąc wykorzystywać potencjał zespołu jest w stanie radzić sobie z różnymi sytuacjami. To jest piękne.
A kolejna wyprawa?
Będzie, ale jeszcze ciężko wskazać rejon działania. Pociąga nas, czyli mnie i moich kolegów instruktorów wiele miejsc na świecie. Wszystko zależy tak naprawdę od budżetu jaki uzbieramy, od czasu, jakim będziemy dysponowali w przyszłym roku. Mnie osobiście pociąga strefa równikowa, czyli tropiki i możliwe, że to się uda zrealizować, nie wiem czy w przyszłym roku, ale w kolejnych latach na pewno tak.
Kuba Dorosz-4 (opis do dźwięku)
Autor: DKucharzewska
Redakcja: ASocha