Rok 2020 w Polsce i na świecie. Co zapamiętamy najlepiej?
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że najważniejszym wydarzeniem minionego roku była pandemia koronawirusa, co przedstawiliśmy w artykule Koronawirus zdominował 2020 rok. Jak przeżyliśmy czas pandemii? 2020 rok dostarczył nam wiele emocji także w polityce, zarówno krajowej, jak i zagranicznej. Poniżej przestawiamy opis wydarzeń, które najczęściej komentowaliśmy w ostatnich dwunastu miesiącach.
Wybory prezydenckie w Polsce
Zmiana terminu, zmiana jednego z kandydatów i długie debaty o tym, jak zorganizować je bezpiecznie. Rok 2020 to wybory prezydenckie w Polsce. Zarządzono je na 10 maja 2020 roku. Zgłosili się kandydaci, na przeszkodzie stanęła jednak pandemia. Zaczęły pojawiać się głosy, że wybory należałoby przełożyć. Opozycja żądała wręcz wprowadzenia stanu wyjątkowego, który automatycznie wydłużałby kadencję urzędującego prezydenta.
Początkowo rząd podchodził do sprawy jednoznacznie – żadnego przekładania nie będzie – przekonywał wicepremier Jacek Sasin, później oskarżany o zmarnowanie pieniędzy na wybory, które się nie odbyły.
Zaczęto szykować wybory w formule korespondencyjnej, zostały nawet wydrukowane pakiety wyborcze. Ostatecznie o przełożeniu – oprócz opozycji – zaczął mówić także koalicjant Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Gowin. Efektem był kryzys w koalicji rządzącej – jak się później okazało, nie ostatni w 2020 roku – i wreszcie przełożenie wyborów na 28 czerwca.
Dopuszczono możliwość zgłaszania nowych kandydatów – z tej opcji skorzystała Platforma Obywatelska, wystawiając Rafała Trzaskowskiego, który w wyborczym wyścigu zastąpił Małgorzatę Kidawę-Błońską – jej sondaże nie dawały bowiem żadnych szans.
Duże emocje wywołało podniesienie w kampanii wątku LGBT – prezydent Andrzej Duda podpisał Kartę Rodziny, która w jednym punktów mówi o ochronie dzieci przed ideologią LGBT.
Wreszcie 28 czerwca Polacy poszli do urn. I to poszli masowo. Frekwencja wyniosła prawie 65 procent.
Czarnym koniem I tury okazał się Szymon Hołownia – wcześniej znany z działalności publicystycznej i rozrywkowej. Osiągnął trzeci wynik, zdobywając prawie 14 procent głosów i deklasując dużą część rywali partyjnych. Po wyborach zapowiadał przekucie swojego sukcesu w nowych ruch społeczny.
Nieźle wypadł Krzysztof Bosak, kandydat Konfederacji, który zdobył prawie 7 procent głosów. Fatalne wyniki zanotował kandydat PSL Władysław Kosiniak-Kamysz oraz kandydat Lewicy Robert Biedroń – obaj zdobyli poniżej 3 procent.
Ale tak czy inaczej – do II tury – bez zaskoczenia – weszli kandydaci dwóch największych partii, czyli urzędujący prezydent Andrzej Duda i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. Do głosowania zachęcał, kto tylko mógł. Słynne stały się słowa premiera Mateusza Morawieckiego, który na początku lipca zachęcał do tłumnego udziału w wyborach, bo – jak twierdził – wirus jest w odwrocie. Kolejne miesiące pokazały, że nie miał racji.
Ostatecznie frekwencja była jeszcze wyższa, niż w I turze. 12 lipca do urn poszło blisko 21 milionów Polaków, czyli ponad 68 procent uprawnionych do głosowania. Wygrał urzędujący prezydent Andrzej Duda, zdobywając 51,03 procent głosów. Po zwycięstwie zapewniał:
Rafał Trzaskowski zdobył 48,98 procent. Po wyborach zapowiedział zagospodarowanie tej wyborczej energii.
A jak to wygląda pół roku po wyborach? Inauguracja Ruchu Trzaskowskiego – który ostatecznie zyskał nazwę „Wspólna Polska” – nastąpiła później, niż zapowiadano. Co ciekawe – dokładnej nazwy tego ruchu nie pamiętają nawet politycy Platformy Obywatelskiej.
Lepiej – przynajmniej sondażowo – radzi sobie ruch Polska 2050 Szymona Hołowni, według niektórych badań mogący liczyć na kilkunastoprocentowe poparcie.
Dodajmy, że 6 sierpnia Andrzej Duda został zaprzysiężony na swoją drugą prezydencką kadencję.
Wybory prezydenckie i protesty na Białorusi
Uczciwe przeliczenie głosów i dymisja rządzącego nieprzerwanie od 1994 roku prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenki. To dwa główne postulaty protestów, które u naszych wschodnich sąsiadów rozpoczęły się 29 maja minionego roku.
Były to największe manifestacje od momentu ogłoszenia niepodległości Białorusi 29 lat temu. Pierwsze protesty były reakcją na aresztowanie części opozycyjnych kandydatów na prezydenta i wykluczenie ich udziału w wyborach prezydenckich, które odbyły się 9 sierpnia.
Według oficjalnych, białoruskich danych wybory wygrał Łukaszenka zdobywając 80,1% głosów. Druga była opozycjonistka Swietłana Cichanouska, na którą – według danych Centralnej Komisji Republiki Białorusi ds. Wyborów – zagłosowało 10% wyborców.
Wynik nie został uznany przez samą Cichanouską, a także przeciwników obecnego prezydenta. Po kilku dniach, w obawie o swoje życie i zdrowie, Swietłana Cichanouska wyjechała na Litwę. Przypomnijmy, że brała udział w wyborach, choć początkowo wystartować miał jej mąż, który jednak został aresztowany.
Przez kraj przeszła fala protestów, które odbyły się nie tylko w Mińsku, ale również w ponad 20 innych białoruskich miastach.
Protestujący wielokrotnie starli się z siłami bezpieczeństwa, które użyły gazu łzawiącego, granatów hukowych, armatek wodnych i gumowych kul. Władze przeprowadziły akcję polegającą na masowych aresztowaniach cywilów, również dziennikarzy i lekarzy. Sierpniowe dane mówią o 3 potwierdzonych ofiarach śmiertelnych protestów oraz o aresztowaniu co najmniej 6700 osób. Natomiast bez śladu zniknęło co najmniej 80 osób. Ich los nie jest znany.
W tym czasie w swoich wystąpieniach prezydent Aleksander Łukaszenka wielokrotnie straszył Białorusinów zachodem i różnymi argumentami bronił swojego stanowiska:
Liderka białoruskiej opozycji Swietłana Cichanouska we wrześniu spotkała się m.in. z premierem Mateuszem Morawieckim w Warszawie. Mówiła, że Łukaszenka nie ma już legitymacji od narodu białoruskiego:
Kilka dni po spotkaniu w Warszawie, 13 września w Mińsku i innych miastach odbył się „Marsz bohaterów”. Tylko w stolicy tego kraju protestowało 150 tys. osób.
Protesty trwają do dziś. Aktualnie białoruska opozycja już od miesiąca nie organizuje demonstracji w centrach miast. Zamiast tego przeprowadzone są lokalne protesty w różnych dzielnicach. Prawdopodobnie dzięki temu liczba zatrzymanych zmniejszyła się kilkukrotnie.
Wybory prezydenckie w USA
Joe Biden 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Jego wybór zatwierdziło Kolegium Elektorskie, natomiast 6 stycznia Joe Biden ma być uznany za zwycięzcę przez Konges. Elekcja w największym mocarstwie świata to jeden z najważniejszych tematów minionego 2020 roku.
W wyniku przeprowadzenia wyborów na dwa sposoby: tradycyjny oraz korespondencyjny Joe Biden uzyskał 51,3% głosów, co przełożyło się na 306 głosów elektorskich. Ubiegający się o reelekcję Donald Trump przegrał z wynikiem 46,8% głosów. Dało mu to 232 głosy elektorskie. Zwycięzca potrzebował 270-ciu.
Trump cały czas przyznaje, że trudno mu się przyznać do porażki. Wielokrotnie mówił też, że wybory zostały sfałszowane.
Sztab Donalda Trumpa domagał się wstrzymania liczenia głosów oddanych korespondencyjnie, żądał również powtórnego liczenia ich w stanach Michigan i Wisconsin, do czego finalnie nie doszło. Natomiast amerykański Sąd Najwyższy odrzucił wniosek o nieuznawanie zatwierdzonych rezultatów z Pensylwanii.
Dla Joe Bidena wybór na prezydenta Stanów Zjednoczonych jest zwieńczeniem jego długiej kariery politycznej. Wcześniej przez wiele lat był senatorem oraz wiceprezydentem u boku Barracka Obamy.
Po zaprzysiężeniu Bidena pierwszy raz w historii USA wiceprezydentem zostanie kobieta – Kamala Harris.
Według amerykanisty Artura Wróblewskiego z Uczelni Łazarskiego, obywatele Stanów Zjednoczonych kierowali się w wyborach trzema podstawowymi kryteriami:
Prezydent Andrzej Duda oficjalnie pogratulował Joe Bidenowi zwycięstwa 15 grudnia. W liście gratulacyjnym polski prezydent zaprosił przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych do złożenia wizyty w Polsce.
Jesień pod znakiem protestów
Gorący październik mieliśmy w 2020 roku w Polsce. 7 października zaczęli protestować rolnicy. Sprzeciwiali się tzw. piątce dla zwierząt, która miała zakazać chowu klatkowego oraz uniemożliwić ubój rytualny na potrzeby eksportowe. Rolnicy blokowali drogi – w całym kraju w pierwszym dniu protestu było około 100 takich blokad, w województwie warmińsko-mazurskim w okolicach Nowego Miasta Lubawskiego oraz Nidzicy. Ramię w ramię protestowali zarówno hodowcy zwierząt, jak i producenci roślin.
Mówili Roman Pergoł z okolic Kozłowa oraz Tomasz Bieńkowski z Nidzicy. W kilku przypadkach rolnicy rozrzucali też na drogi i przed domami polityków obornik, kapustę czy jajka.
Ta sprawa doprowadziła też do poważnego kryzysu w koalicji rządzącej. Piątce dla zwierząt – choć miała ona poparcie Jarosława Kaczyńskiego – sprzeciwili się koalicjanci PiS-u z Solidarnej Polski i Porozumienia, a nawet część posłów samego Prawa i Sprawiedliwości, w tym minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski, który w efekcie stracił stanowisko.
Mimo to ustawa przeszła przez Sejm i Senat, bo poparła ją opozycja. Warto przy tym zauważyć, że nowe przepisy w trakcie prac parlamentarnych złagodzono. Ostatecznie PiS zdecydował się zawiesić prace nad piątką dla zwierząt. Ministerstwo rolnictwa zapowiedziało jej całkowicie nową wersję, ale jak wynika z ostatnich informacji – na razie nie ma decyzji, by ponownie uruchamiać ten proces. A rolnicze protesty – choć z mniejszym natężeniem – trwają cały czas.
Jeszcze gorętszą atmosferę miały protesty, które zaczęły się 22 października. Tego dnia Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie ustawy antyaborcyjnej. Uznał, że zezwolenie na aborcję w przypadku nieuleczalnej choroby lub nieusuwalnych wad płodu jest niezgodne z konstytucją.
To wywołało prawdziwą burzę. Protesty przeciwko temu wyrokowi zaczęły się w Warszawie, ale bardzo szybko rozlały się na całą Polskę. Gniew protestujących skierował się na polityków partii rządzącej – tu pojawiło się znane hasło, które w wersji ocenzurowanej składa się z 8 gwiazdek oraz często powtarzane wulgarne słowo na „W” – ale także w kierunku kościoła. Na niektórych kościołach wandale wymazali sprayem napisy.
Wielotysięczne marsze przeszły przez największe polskie miasta, ale i w mniejszych miejscowościach dochodziło do protestów.
Z drugiej strony – pojawiły się grupy obrońców kościołów. Dochodziło też do sytuacji, w których policja używała gazu oraz zatrzymywała protestujących – wśród nich byli też parlamentarzyści. Policjantów krytykowano także za użycie pałek teleskopowych przez funkcjonariuszy, którzy w cywilnych ubraniach wmieszali się w tłum.
Demonstrujących krytykowali natomiast przedstawiciele władz. Przypominali, że trwa pandemia i tłumne wychodzenie na ulice może doprowadzić do wzrostu liczby zakażeń. Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zarzucał demonstrantom nihilizm, a posłów opozycji obarczał odpowiedzialnością za podżeganie do protestów.
Posłanka Lewicy Monika Falej krytykowała zaś Prawo i Sprawiedliwość za zezwolenie Trybunałowi na wydanie orzeczenia, które ogranicza prawa kobiet i które doprowadził do wyjścia demonstrantów na ulice.
Sytuację próbował uspokoić prezydent Andrzej Duda, pod koniec października wysyłając do Sejmu projekt ustawy, który przywraca możliwość przeprowadzenia aborcji w przypadku ciężkiej, śmiertelnej choroby płodu. Tyle, że ten projekt utknął w sejmowej zamrażarce, nie doszło nawet do pierwszego czytania.
Same protesty po kilku tygodniach straciły na intensywności. Ale warto też dodać, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który je wywołał, wciąż jest zawieszony w legislacyjnej próżni – bo nadal nie został opublikowany.
Sukces negocjacji budżetowych na forum Unii Europejskiej
Unia Europejska formalnie przyjęła budżet na lata 2021-2027. Fundusz Odbudowy po koronakryzysie jest natomiast blisko wejścia w życie.
W 2020 roku byliśmy świadkami negocjowania wieloletnich ram finansowych Unii Europejskiej na kolejnych siedem lat. Mowa o ogromnych kwotach. Cały budżet to bilion 800 miliardów euro. Sam Fundusz Odbudowy to przeszło 750 miliardów euro. Te pieniądze mają posłużyć na odbudowę gospodarek europejskich po pandemii koronawirusa SARS-CoV-2.
Negocjacje dotyczące pieniędzy były długie i burzliwe. Polska i Węgry sprzeciwiły się uzgodnionemu już na początku listopada mechanizmowi, na którego zapisy zgodziło się 25 państw i Parlament Europejski. Polska i Węgry groziły, że zastosują weto wobec dwóch elementów pakietu, czyli tam, gdzie ich zgoda była konieczna do wprowadzenia porozumień w życie. Chodziło m.in. o „zasadę praworządności”, czyli powiązanie wydatkowania unijnych pieniędzy właśnie z praworządnością.
Koniec końców Polska i Węgry zaakceptowały zapis w całości. W rozporządzeniu pojawiły się natomiast wytyczne i warunki co do możliwości użycia zasady praworządności.
Polska i Węgry zdecydowały się jednak na zaskarżenie tego mechanizmu do unijnego Trybunału Sprawiedliwości. Zapowiedział to premier Mateusz Morawiecki:
Bardzo krytycznie ws. przyjęcia tego mechanizmu wypowiadają się polscy prawicowi politycy, szczególnie z Solidarnej Polski i Konfederacji. Pojawiła się nawet groźba wyjścia ziobrystów z koalicji rządzącej. Zjednoczona Prawica zmierzyła się zatem z kolejnym wewnętrznym problemem w minionym roku. Pozostałe partie opozycyjne twierdzą zaś, że zasada praworządności pomoże w przestrzeganiu prawa w Polsce.
Budżet Unii Europejskiej to także wspomniany już Fundusz Odbudowy po koronakryzysie. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen przekonuje, że priorytetowo traktowane będą działania niezbędne do ożywienia i odporności Europy.
Do Polski ma trafić 770 miliardów euro. Z Funduszu Odbudowy – 23 miliardy euro w formie dotacji, a 34 miliardy w formie pożyczek. Teraz każdy kraj członkowski będzie musiał przygotować Krajowy Plan Odbudowy, który będzie podstawą do sięgnięcia po środki unijne.
Autorzy: M. Lewiński/A. Piedziewicz
Redakcja: Ł. Sadlak