O zmianach klimatu, ulewnych deszczach i przestrzeni publicznej
Pogoda za oknem coraz częściej skłania nas do refleksji nad zmianami klimatu. Czy zachodzą a jeśli tak to czy za sprawą człowieka? Czy anomalie pogodowe są skutkiem zmian klimatu i jak do nich można się przygotować? Lub czy można im zapobiegać? I jaki to przyniesie skutek dla naszej przyrody?
Zmiany klimatu widoczne są w polskiej przyrodzie już od dwóch dziesięcioleci, w postaci przesuwania się zasięgów występowania różnych gatunków owadów, a nawet roślin. Coraz częściej na Warmii i Mazurach pojawiają się gatunki owadów, których wcześniej tu nie było lub bywały sporadycznie. Są to gatunki południowe. Na przykład wśród ważek pojawiają się gatunki typowe dla obszaru śródziemnomorskiego. Od przybytku głowa nie boli… ale równocześnie zanikają u nas gatunki, charakterystyczne dla obszarów północnych. Wraz z rozszerzaniem na północ zasięgów występowania gatunków południowych, przesuwa się i południowa granica zasięgu gatunków północnych. Zmiany klimatu dobrze widoczne są w przyrodzie, bo gatunki roślin i zwierząt dobrze oddają długofalowe skutki zmian klimatu. Przyroda i ekosystemy są lepszym wskaźnikiem zmian klimatu niż jednorazowe anomalie pogodowe.
Wraz z ocieplaniem się klimatu intensywniejsze są także opady, co skutkuje lokalnymi podtopieniami także w miastach. Po prostu dawne systemy burzowe nie są przystosowane do zwiększonej ilości wody w krótkim czasie. Może być tak, że w niektórych regionach w ciągu roku spada tyle samo wody, ale opady koncentrują się w krótkich okresach. Mamy więc podtopienia po ulewnych deszczach i późniejsze susze, gdy przez wiele tygodni z nieba nie spada ani kropla deszczu.
W zmianach klimatu ważne jest nie tylko to, że w dużej części wynikają z aktywności człowieka, ale również to, że na te zmiany mamy wpływ i dzisiaj. Mamy więc możliwości i odpowiedzialność do podejmowania działań, zmniejszających ilość gazów cieplarnianych w atmosferze. Kłopot tylko z podejmowaniem niepopularnych decyzji. Ale to się nie rozejdzie po kościach. Tak jak ciąża – urodzić trzeba, od tego się nie ucieknie ani nie schowa pod poduszką. Kilka lat temu, na Śląsku, pewna dziewiętnastolatka uciekła z izby porodowej, bo jak powiedziała – się rozmyśliła. Podobnie ze zmianami klimatu – nie uciekniemy od nich.
Trzeba więc podejmować działania. Ale nawet jeśli od zaraz wdrożymy programy modyfikowania ziemskiej atmosfery, do ogrom zjawisk i bezwład przyrody jest tak duży, że na pozytywne skutku przyjdzie poczekać wiele lat. Tak jak z grypą – swoje w łóżku poleżeć trzeba. Nie ma cudownej tabletki która w pięć minut przywróci nas do pełni zdrowia. Można jedynie łagodzić objawy choroby.
Trzeba więc działać. Holendrzy już o tym myślą. Powstaje na przykład innowacyjny plac wodny w Rotterdamie. Jest on położony w środku miasta, w pobliżu głównego dworca kolejowego. Z płaskiego placu powstał obiekt kilkupoziomowy, z boiskami, placami zabaw, alejkami i kawiarenkami. Duża, otwarta i publiczna przestrzeń dla ludzi, gdzie mogą spotykać się i bawić. Ale w czasie ulewnych burz i nawałnic plac ten zmienia się sztuczny zbiornik wodny, który może zgromadzić 1,7 mln litrów wody, czasowo odciążając miejską kanalizację burzową. Zalewane są najniższe poziomy z boiskami i placami zabaw – tym obiektom czasowe zalewanie wodą nie szkodzi. Po nawałnicy woda odprowadzana jest systemem kanalizacji i szybko plac powraca do swojej codziennej, społecznej i rekreacyjnej funkcji. Przestrzeń publiczna z podwójnym zastosowaniem. Plac wodny jest sposobem, aby w ciasną zabudowę wcisnąć jeszcze duży zbiornik, czasowo gromadzący wodę po deszczowych nawałnicach. A tych spodziewać się należy coraz częściej i więcej.
Podobnemu celowi służą podziemne parkingi. Co więcej, w Rotterdamie dopłatami zachęca się mieszkańców, aby na dachach domów zakładali trawniki, sadzili krzewy i drzewa. Bo zieleń spowalnia spływ powierzchniowy i łagodzi skutki nawałnic. Nawet pionowe ściany pokrywają się zielenią. Do końca 2014 r. w tym mieście będzie ponad 250 tys. m2 zielonych dachów. Gdy my tymczasem w Olsztynie (i innych miasteczkach regionu) namiętnie polbrukujemy trawniki i tworzymy coraz więcej niewsiąkliwych dla wody powierzchni. Nie tylko nie zakładamy zielonych dachów, nie budujemy podziemnych lub wielofunkcyjnych zbiorników wodnych, ale jeszcze ograniczamy istniejącą już zieleń. A jeśli gmina jest bogata, to zamiast asfaltu czy polbruku pojawia się granit lub marmur. Paradoksalnie nam skutki zmian klimatu bardziej zaszkodzą niż położonej w depresji Holandii.
W Polsce Plac Wodny spotkałem w Zamościu. Akurat było upalne lato i woda w przestrzeni publicznej dawała upragnioną ochłodę. W idealnie zaprojektowanym renesansowym mieście był i plac, nie wiem dlaczego nazwany wodnym. Na razie jest to znakomite rozwiązanie na upalne i suche lato. Być może przyjdzie pora także na gromadzenie wody w czasie gwałtownych ulew, by z niej korzystać w czasie suszy. Oby takie rozwiązania jak najszybciej pojawiły się w grodzie nad Łyną.
Stanisław Czachorowski