Emigranci czy Europejczycy
Artur Becker – „Kino „Muza”. Powieść, którą kilka lat temu, w momencie wydania przez olsztyńską „Borussię”, pochopnie odłożyłem na półkę i przeczytałem dopiero niedawno, w czasie zimnych i śnieżnych Świąt Wielkanocnych.
Artur Becker urodził się w Bartoszycach i jako siedemnastolatek wyemigrował w połowie lat 80-tych do Niemiec. Tam został pisarzem. Jest najbardziej znanym współczesnym niemieckojęzycznym autorem wywodzącym się z Polski, a przeważającą część swojej twórczości łączy z Warmią i Mazurami.
Akcja „Kina „Muza” rozgrywa się u schyłku dziejów PRL-u. Z początkiem lata wraca do kraju gastarbeiter Antek Haack. Co roku przez kilka miesięcy pracuje w Niemczech, resztę czasu spędza jako bileter w kinie „Muza” w rodzinnych Bartoszycach. To szczególna epoka: właśnie ze zdziwieniem uświadomiłem sobie, że dziś pamiętają ją tylko ludzie w średnim wieku i starsi, i że jest bardzo słabo obecna w naszej współczesnej literaturze. W Związku Sowieckim pierestrojka, u nas spróchniały i chwiejący się tzw. „realny socjalizm”, podmywany coraz mocniej nie tylko przez polityczne burze, ale też przez wdzierającą się coraz szerszym strumieniem kulturę i pod-kulturkę Zachodu. Filmy Coppoli, płyty „Pink Floyd” i „U2”, ale też pierwsze gry komputerowe, MTV, guma do żucia, kasety wideo z nie zawsze przyzwoitymi obrazkami. Na tym tle Becker pokazuje obraz warmińsko-mazurskiej prowincji – szarzyzna, pijaństwa w kawiarni „Roma”, układy, które pewnie już niedługo, w III RP, przekształcą się w tzw. „powiązania biznesowe”. Bohater, Antek Haack, okazuje się być postacią złożoną jak na jego młody wiek. Związek z trzema kobietami, zaliczona odsiadka w więzieniu i posądzenie o morderstwo, przy tym pasja intelektualna – studia nad przeszłością. Razem z kilkoma kumplami postanawiają – bo są już takie możliwości – kupić najlepsze bartoszyckie kino o nazwie „Muza”, istniejące zresztą naprawdę, tak jak inne opisywane przez Autora miejsca w topografii Bartoszyc. Powieść wikła się w mnóstwie epizodów – aż do zaangażowania ciemnych sił historii. Finał następuje tragiczny i pod względem fabuły całość nie rzuca na kolana ani nie poraża wagą refleksji płynących z losów postaci. Rozczarowuje też tłumaczenie, dokonane przez Dariusza Muszera, niby niezłego poetę i prozaika, a jednak mało komunikatywne, chaotyczne, zupełnie bez smaku.
Wydaje mi się jednak, że prawdziwy walor „Kina „Muza” polega na ponadczasowym opisaniu cywilizacyjnych relacji między Polakami, a zachodnim sposobem myślenia, stosunkiem do świata. Artur Becker jak mało kto potrafił pokazać, czym jesteśmy wobec Zachodu, jakie są nasze polskie kompleksy i tęsknoty, w co Zachodowi uwierzyliśmy i co nas zawiodło, co zraniło.
Nigdzie na świecie nie będzie nam dobrze – żali się Antek w wewnętrznym monologu – ani w Berlinie Zachodnim, ani w San Francisco. Drepczemy w miejscu nawet wtedy, gdy jakimś cudem uda nam się zdobyć wizę w amerykańskiej ambasadzie. Innymi słowy: tak naprawdę nie wiemy, jak dać sobie radę z dobrobytem, bo tylko czasy kryzysu odczuwamy jako rzeczywiste wyzwanie.
Jeszcze inna kwestia, to obecny w powieści problem już nie historyczny, ale jak najbardziej aktualny. Co dla Polaka oznacza dziś słowo „emigrant”, gdy można zamieszkać gdziekolwiek nie wyzbywając się codziennych związków z ojczyzną i bliskimi? Jak ma się słowo „artysta” do słowa „naród”, skoro od sztuki wymagane jest podejmowanie tematów wykraczających ponad granice i bariery kulturowe? Może artysta ma być przede wszystkim człowiekiem, a dopiero potem Polakiem, Rosjaninem czy Niemcem?
Te i wiele innych pytań nasuwa się podczas lektury powieści „Kino „Muza” Artura Beckera. Polecam ją Państwu, choć pewnie nie będzie łatwa do zdobycia. Czasem warto sięgnąć na zapomnianą półkę.