Strona główna Radio Olsztyn
Posłuchaj
Pogoda
Olsztyn
DZIŚ: 5 °C pogoda dziś
JUTRO: 0 °C pogoda jutro
Logowanie
 

Boski Spór

Jerzy Bończak (fot. Arkadiusz Stankiewicz)

Magdalena Śleszyńska

Podejrzewam, że o końcu świata ludzkość mówi od początku swojego istnienia. Co jakiś czas pojawiają się kolejne daty, wyliczenia i proroctwa. W zależności od epoki i światopoglądu każdy inaczej sobie ten koniec wyobraża – niektórzy czekają na Sąd Ostateczny, inni spodziewają się katastrofy ekologicznej, jeszcze inni zabójczej dla naszego gatunku ogólnoświatowej wojny. Są też rzecz jasna tacy, którzy w żaden koniec świata nie wierzą, ale nie o nich jest ta historia.

Według Felixa Mitterera, autora sztuki „Boski Spór”, wszystko rozstrzygnie się podczas zebrania zarządu korporacji, zwołanego przez Boga. Zmęczonego, znudzonego i rozczarowanego Boga, dla którego koniec świata będzie doskonałą okazją do wypoczynku. W skład zarządu wchodzą: Bóg, Duch Święty i Jezus oraz – powołany w charakterze adwokata ludzkości – Szatan.

I nic nie zapowiada katastrofy.

Największym problemem jest chyba to, że nikt nie wie o co chodzi. Publiczność zapewne spodziewa się komedii (brawurowo i oryginalnie poprowadzonej, jak można przeczytać w opisie spektaklu), ale nie za bardzo jest się z czego śmiać, bo poza kilkoma grami słownymi o „bólu w krzyżu” i „posyłaniu szatana do diabła” śmiesznie nie jest. Niektórzy oczekiwaliby może filozoficznego spojrzenia na ludzkość i religię, rozważania, czy Bóg jest nam potrzebny do czegokolwiek – poza prowadzeniem w jego imię wojen. Ale wtedy po co te mało zabawne żarty, puszczane znienacka i nie puentujące niczego?

Publiczność może więc czuć się zagubiona. Także aktorom chyba zabrakło wyraźnej wskazówki, w którą stronę mają zmierzać. No i wyszło, jak wyszło. Czyli słabo.

Już w pierwszych scenach nie przekonuje wręcz amatorski Paweł Parczewski jako Jezus – później jest nieco lepiej, gdyby tylko jakoś dało się uzasadnić niespodziewaną przemianę ze współczującego bożego syna w rozwydrzonego synalka, jakim staje się w ostatnich scenach.

Rozczarowuje (jak chyba jeszcze nigdy) Artur Steranko – zagubiony i zmęczony Bóg, jakby niewygodnie mu było w tej roli, jakby sam nie wiedział, czy ma być śmieszny, czy straszny. Na wszelki wypadek więc pohukuje na przydechu. A nuż kogoś to rozbawi. Albo przerazi.

Najcięższy duch sezonu to niewątpliwie Duch Święty Radosława Hebala – kompletnie niezrozumiała dla mnie postać, bez cienia lekkości, co jak na ducha jest pomyłką. Kilka razy podczas przepychanki słownej Jezus namawia go by wrócił do latania nad wodami – ale obawiam się, że taki duch nie byłby w stanie nad tę wodę się unieść.

Jest jeszcze w tym towarzystwie kobieta – a właściwie jej pięć wcieleń. W tej roli Marzena Bergmann – i muszę przyznać, że to doprawdy sztuka pojawić się na scenie pięć razy, trzy razy pozostawiając publiczność z pytaniem – ale o co właściwie chodziło? Nieźle jest kiedy pojawia się na początku – ale może to dlatego, że idąc do teatru spodziewałam się dobrego przedstawienia, więc odbierałam jeszcze wszystko pozytywnie, potem radzi sobie w ostatniej, niełatwej roli Marii, matki Jezusa, chociaż rewelacji nie ma. Pozostałe trzy epizody są potrójną pomyłką.

Czy były jakieś dobre role w tym przedstawieniu? Tak. I naprawdę z przyjemnością o tym powiem.

Po pierwsze – otwierający i zamykający spektakl Cezary Ilczyna jako autor, jednak trudno mówić tu o kreowaniu postaci, to przecież tylko krótki monolog, opowieść o samym sobie. Ale dobrze się słucha i dobrze ogląda, chociaż bardzo chciałabym móc zrozumieć, po co. Może chodzi o fizyczne podobieństwo Felixa Mitterera do Cezarego Ilczyny? Ale to chyba niewiele tłumaczy?

Po drugie, a może raczej przede wszystkim – Szatan, czyli Grzegorz Gromek, w wersji, którą widziałam (tę rolę grają na zmianę Grzegorz Gromek i Jerzy Bończak, współreżyser spektaklu). Najciekawsza i zdecydowanie najlepsza rola całego spektaklu. Trudno się zresztą dziwić, bo diabeł zwykle jest najbardziej interesującą postacią każdej historii. Szatan Grzegorza Gromka jest jednocześnie groźny i śmieszny, bywa odpychający, ale też hipnotyzująco pociągający, cynizm potrafi bardzo dobrze równoważyć niemal dziecięcym entuzjazmem, no i umie kusić.

Ciekawa jestem, jaki jest Szatan Jerzego Bończaka, ale nie wiem, czy dla tej jednej roli warto zobaczyć Boski Spór jeszcze raz.

Broni się jak zwykle dobra, nienarzucająca się scenografia Bogusława Cichockiego, chociaż tym razem dominuje sama scena – sala olsztyńskiego Planetarium.

Nie wiem, czy to, co zobaczyłam miało być komedią, czy dramatem. Może satyrą? Ale to musieliby zadeklarować przede wszystkim dwaj reżyserzy „Boskiego Sporu”, Jerzy Bończak i Janusz Kijowski. Może każdy z nich miał inną koncepcję?

W „Boskim Sporze” Bóg całkiem niepotrzebnie zwołuje posiedzenie – gdyby miał podjąć decyzję o końcu świata sam, byłoby łatwiej, szybciej i taniej. W „Boskim Sporze” jeden reżyser całkiem niepotrzebnie dobrał sobie do pary tego drugiego – możliwe, że gdyby za realizację wzięła się jedna osoba, coś by z tego wyszło.

Cóż, pozostaje nam tylko cieszyć się wspaniałymi możliwościami olsztyńskiego Planetarium.

 

Felix Mitterer – Boski Spór

realizacja i reżyseria: Janusz Kijowski, Jerzy Bończak
scenografia: Bogusław Cichocki
muzyka: Jerzy Satanowski
reżyseria świateł: Jakub Kijowski

obsada:
Ojciec – Artur Steranko
Syn – Paweł Parczewski
Duch – Radosław Hebal
Matka – Marzena Bergmann
Szatan – Jerzy Bończak (gościnnie) / Grzegorz Gromek
Autor – Cezary Ilczyna

premiera i prapremiera polska: 22.09.2012r.

RadioOlsztynTV