Dziewczyna z pociągu
„Dziewczyna z pociągu” – lubimy takie sytuacje filmowe i literackie, możemy sobie porównać i książkę i film, oczywiście powieść w mojej ocenie wypada lepiej.
Film jest nie najgorszy, bo jest zrobiony profesjonalnie, gra w nim Emily Blunt – jest rewelacyjna i przyćmiła cały film, reszta aktorów po prostu porusza się w jej cieniu. Powieść nieco różni się od filmu, czytałem ją rok temu i bardzo mi się podobała, zwłaszcza skomplikowane związki łączące poszczególne bohaterki powieści. Paula Hawkins – autorka książki, fajnie to skonstruowała, umiejętnie dozowała napięcie i elegancko wstrzeliła się w modę na powieściowe „Zaginione inne dziewczyny”. Dodam, że w książce nieźle wyeksponowano podmiejski Londyn, którego zabrakło w filmie, który jest po prostu amerykański i mamy tu Nowy Jork i jego przedmieścia, to wiele zmienia, po pierwsze nastrój, po drugie Ameryka jest typowa. No właśnie gdyby nie sława powieści, gdyby nie Emily Blunt, która jest angielską aktorką i jak to oni – Angole, potrafi zagrać wszystko, byłoby zupełnie inaczej.
Emily Blunt od lat przyciąga wzrok i urodą i talentem, pamiętacie jak subtelnie i tajemniczo zagrała w „Sicario”? Tu jest jeszcze lepsza i bardziej skomplikowana. Emily spokojnie czeka na swojego Oscara i wymarzoną rolę, która pewnie jest już tuż za rogiem, bo to jest jej gwiezdny czas, Emily może przebierać w rolach ale trzeba robić to rozważnie, nie romantycznie.
A co słychać na froncie literackim? Z przyjemnością czytam sobie „Dyktatora” Roberta Harrisa, jest to ostatnia część „Rzymskiej Trylogii” przedstawiającej upadek republiki rzymskiej a także losy Konsula, Marka Tuliusza Cycero, smakowita lektura, akurat dla miłośnika intryg politycznych i starożytności.
Kinoman