Zmierzyli się z planetarnym dyktandem. Łatwo nie było
– Ni stąd, ni zowąd, haute couture, nachy – to niektóre z łatwiejszych do zapisania słów „planetarnego dyktanda”. W Olsztynie, po raz kolejny, w Dzień Języka Ojczystego bibliotekarze z Planety 11 zaprosili mieszkańców do zmierzenia się z ortograficznym polem minowym.
Tekst przygotował doktor językoznawstwa Marek Maruszczak, prowadzący fanpage „Zwierzęta są głupie i rośliny też” i autor książki „Głupie ptaki Polski. Przewodnik świadomego obserwatora”. Zawiłości dyktanda tłumaczyła dr Katarzyna Witkowska z Instytutu Językoznawstwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.
W tym roku nie było bezbłędnej pracy. Najlepiej z tekstem poradziła sobie licealistka z Olsztyna Zuzanna Stankiewicz. Planetarne dyktando odbyło się po raz osiemnasty. Pierwszy raz zorganizowano je w hali Urania, do której przenosi się biblioteka Planeta 11.
Okazuje się, że co 9 sekund w tekstach zamieszczanych w internecie pojawia się językowy lub ortograficzny błąd. 21. lutego przypada Dzień Języka Ojczystego. Poprawności językowej nie sprzyjają media społecznościowe. Dr Katarzyna Witkowska z Instytutu Językoznawstwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego przyznaje, że pisząc popełniamy coraz więcej błędów.
Posłuchaj relacji Małgorzaty Sadowskiej
DYKTANDO 2025
autor: Marek Maruszczak
– Zwierzęta są głupie i rośliny też! – ni stąd, ni zowąd wychrypiał półprzytomny sowizdrzał spod budki z piwem vis-à-vis dworca Olsztyn Główny. Na takie dictum ocknął się drugi gentleman — nieco przyprószona gołębim guanem ofiara haute couture drugiego obiegu z tekstylnego emporium na rogu Wilczyńskiego i tego generała — Hallera. Owo indywiduum, odziane w założony tył na przód sweter w bladoliliowo-brązowe paski i nachy barwy nieokreślonej, podniosło czerep znad na wpół wystygłego bouillabaisse i niespiesznie rzekło:
– Nasamprzód, konfratrze, ponaddwudziestoletni współnieprzyjacielu wrażych sił higieny, mów ciszej, bo wniwecz i perzynę obrócisz mą nadwątloną w Wielki Piątek korę przedczołową.
Natenczas interlokutor charknął, chrząknął oraz wzburzył powietrze w rejonach swych południowych i chyżo zripostował:
– Aha. – Nie dość mu jednakże było tej półodpowiedzi, gdyż dodał: – Jestem wprawdzie nieco al dente po północnych harcach skończonych wraz z jutrznią, jednak to nie duby smalone. Weźmy takiego turkucia podjadka, czyli Gryllotalpa gryllotalpa — brunatnorudawego owada, który od nurzania się w ziemi stryduluje bezwstydnie. A natknąć się na niego można niemalże wszędzie, z wyjątkiem być może Wzgórz Trzebnickich w walentynki. Albo glisty ludzkie, które półleżąc w niby-lobotomicznym stuporze, urządzają quasi-piesze peregrynacje. Na wstępie wyłażą z ohydnego żołądka, suną przez nadwątlone płuca ku krtani, skąd – onegdaj przez nas połknięte – zadomawiają się w jelicie cienkim niczym bladoróżowe tagliatelle z pandemonium rodem. Dodajmy do tego znienacka odrażającego samca krzyżówki. Poza opalizującą ciemnoszmaragdowymi błyskami głową charakteryzują go czarniawe pokrywy nad- i podogonowe oraz liberalne, jeśliby nie rzec nieobyczajne, podejście do konsensualności podczas chybotliwego rendez-vous w Przemszy. Tak że wybacz mi tę persewerację, ale zwierzęta są głupie i rośliny też, a nicnierobienie w tak ważkiej sprawie dotyka mnie do głębi, a wręcz hańbi przeokrutnie.
Konwersant w różnobarwnym moherze pokręcił z dezaprobatą głową, dumając, dla czego i dla kogo jego przyjaciel snuje te tromtadrackie, acz niekompletne wywody. Spojrzał więc na wpół drwiąco znad wpółwygazowanej mikstury słodowo-chmielowej i rzekł jedynie:
– To zwykły blekot — po czym wskazał palcem na dętą łodygę zwieńczoną białawym kwiatem.
Autor: M. Sadowska
Redakcja: B. Świerkowska-Chromy