Strona główna Radio Olsztyn
Posłuchaj
Pogoda
Olsztyn
DZIŚ: 10 °C pogoda dziś
JUTRO: 13 °C pogoda jutro
Logowanie
 

Wspomnienie o Kirze Gałczyńskiej. Posłuchaj audycji

Kira Gałczyńska i Ewa Zdrojkowska

W 60. rocznicę śmierci Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego nakładem Oficyny Wydawniczej ASPRA-JR ukazał się, w opracowaniu córki poety, tom zatytułowany „Dzikie wino i kilka wierszy o sobie”. Z tej okazji w studiu Radia Olsztyn odbyło się spotkanie z Kirą Gałczyńską.

Dziś nie ma już Jej z nami. Pisarka, publicystka, edytora i redaktorka dzieł swojego ojca zmarła w Warszawie 20 grudnia 2022 roku. Przypomnijmy zatem audycję, którą w listopadzie 2013 roku przygotowała i poprowadziła Ewa Zdrojkowska.

00:00 / 00:00

W  grudniu 2006 roku Ewa Zdrojkowska przeprowadziła wywiad z Kirą Gałczyńską. Rozmowa ukazała się książce Rozmówki polsko-polskie.

Dług wobec nich ogromny

— Refren „ocalić od zapomnienia” przychodzi mi na myśl, gdy biorę do ręki pani książkę Srebrna Natalia. Ów refren pochodzi z cyklu Pieśni, będących podsumowaniem najważniejszych motywów poetyckich Gałczyńskiego, a także swoistym credo poety.

— Jest to niewątpliwie testament poetycki Gałczyńskiego, choć nie był tak zaplanowany. Zaplanowany był jako jeszcze jeden cykl wierszy o Natalii. Testamentem się stał po grudniu 1953 roku. Kiedy się poznali, po dwóch czy trzech tygodniach podarował jej wiersz, który się nazywał Portret panny Noel i powiedział jej: „Przez całe swoje życie będę pisał jeden miłosny wiersz dla ciebie”. Kiedy po jego śmierci w 1953 roku myślałam o tym związku, to zdałam sobie sprawę, że ten niełatwy partner dotrzymał słowa, bo Pieśni są wielkim, cudownym wyznaniem, jeszcze jednym wyznaniem miłosnym. I jednocześnie jak gdyby kontynuacją tego, co pojawia się w wierszu Saskia. Tam on pisze: „Złotą chmurą zostaniesz w legendzie”, a w Pieśniach, chce ocalić od zapomnienia „chmurność oczu”, rękę, uśmiech.

A ocalanie od zapomnienia jest potrzebą wszystkich ludzi, którzy wchodzą w pewien wiek, dla których przeżyta przeszłość staje się bardzo ważną częścią życia. Wtedy każde najmniejsze wspomnienie o tej przeszłości jest czymś niezmiernie ważnym. Tak było i ze mną.

— O poecie wiemy bardzo wiele, natomiast o towarzyszącej mu przez dwadzieścia trzy lata Natalii, używając jego słów — „w pogodzie i niepogodzie” — niewiele. Długo zwlekała pani z podjęciem decyzji o napisaniu książki o matce?

— Przymierzałam się do niej od dobrych paru lat. Najpierw pojawił się Zielony Konstanty, a dopiero po sześciu latach powstała ta książka. Wielokrotnie ją zaczynałam i nie umiałam pisać w sposób taki, w jaki chciałabym czytać opowieść o Natalii. I nagle, właściwie niemal z dnia na dzień, zdecydowałam się wsiąść w samolot i polecieć do Gruzji, czując, że nawet jeśli nie dotrę do archiwów, niczego nie odnajdę, żadnych dokumentów, nikogo nie spotkam, to wystarczy mi zapach tego kraju, pejzaż, spotkanie z jednym, drugim, dziesiątym Gruzinem.

— Odnalazła też pani swoje gruzińskie korzenie.

— Tak, we mnie przecież płynie krew trzech narodowości, polska jest wymieszana z gruzińską i rosyjską. Takie były dwa domy mojej matki, z tamtych stron pochodzili jej przodkowie. A mój ociec stworzył z tego bajkę. Kiedy się poznali, powiedział jej: „Umówmy się, że znamy się od dziecka i że ty przyjechałaś do mnie z Gruzji konno”.
I w tę bajkę wszedł mój tok myślenia o niej. A ona się przecież urodziła w Kaliszu, ale gdzieś była ta jej gruzińskość… Wiele cech jej charakteru zrozumiałam dopiero po pobycie w Gruzji.

— Jeden z rozdziałów książki zatytułowany jest: „Natalia opowiada”.

— Do tej opowieści namawiałam ją bardzo długo. Na przełomie lat 1968/69 opowiedziała mi o pierwszych dziesięciu latach swojego życia z Konstantym. Wszystko zapisywałam, a potem starałam się w miarę wiernie odtworzyć, nie ingerując w jej opowieść, nawet jak tu i ówdzie zdarzały się oczywiste potknięcia. Chodziło mi o to, aby w książce były dwie opowieści: moja i Natalii, i aby różniły się między sobą tak, jak my dwie jesteśmy różne.

— Pisanie o kimś bliskim zapewne do zadań łatwych nie należy.

— Matka była i jest osobą najważniejszą w moim życiu. To zrozumiałe, że pisaniu o niej musiały towarzyszyć emocje. Bardzo mi jej brakuje w sytuacjach, w których nie umiem sobie poradzić. Wtedy usiłuję gdzieś ją odnaleźć, w jakimś pejzażu. Mam również przekonanie, że ona się pojawiła, kiedy pracowałam nad wyborem wierszy o Natalii. Ten tom nazywa się Serwus, Madonna. Uświadomiłam sobie, że nie ma w historii polskiej poezji miłosnej jednej kobiety, dla której poeta przez wszystkie lata wspólnego związku pisałby wiersze. Z tego faktu wynikały wszystkie następne. Cała moja książka jest narracją o tym, co w Natalii było tak niezwykłego, że poeta poświęcił jej ogromną część swojego wielkiego talentu. Ale jednocześnie wiem, że bez Natalii, którą Konstanty Ildefons ciągle zapraszał do fruwania w tych rewirach księżycowo-srebrzystych — a ona chodziła twardo po ziemi wtedy, kiedy trzeba było — że bez niej też wielu innych wierszy by nie było, a jego trwające czterdzieści osiem lat życie trwałoby jeszcze krócej.

— Życie Natalii było skupione na osobie męża i książka Srebrna Natalia jest także książką i o Gałczyńskim.

— Mam wobec nich obojga ogromny dług do spłacenia, z którego się pewnie nigdy nie wypłacę. Ten dług to bardzo szczęśliwe dzieciństwo i młodość, w czasach bardzo trudnych. Wojny, okupacji, wczesnych lat pięćdziesiątych. Rosłam w domu, w którym zawsze była tylko jedna prawda, ta do powtórzenia w każdej sytuacji. I dzisiaj wiem, że wszystko, co we mnie jest dobre, mam po nich, a wszystko, co jest złe, a tego jest dużo, przywędrowało od jakichś takich pań, które latają na miotłach i pojawiają się w życiu każdego.

— A jaki był dom Gałczyńskich? Srebrny, zielony?

— On był i srebrny, i zielony, i normalny. Ale zawsze był domem zaczarowanym, dlatego że taki był mój ojciec, który kochał teatralizację życia wokół siebie. Pamiętam, i zresztą opisuję to, historię zająca. Był rok pięćdziesiąty drugi. Ojciec wypatrzył na jednej z uliczek, dochodzących do parterowej Marszałkowskiej, pracownię, w której działał wypychacz małych zwierzątek. Zafascynował go zając stojący na dwóch łapach na tej pseudowystawie… Zając w pomyśle Gałczyńskiego wziął się prosto z jego domu, domu kolejarza i pani kolejarzowej. Stał w korytarzu, przy drzwiach wejściowych i różnił się od tego zająca, którego ja pamiętam tym, że w przednich łapach trzymał tacę. Ta taca była potrzebna na bilety wizytowe, a jak wiadomo kolejarza i panią kolejarzową odwiedzali wyłącznie ludzie, którzy mieli bilety wizytowe. A dwaj chłopcy, Konstanty oraz Mieczysław, jego młodszy brat, nie znosili tego zająca. Wydłubali mu oczy, wyskubali mu sierść, w końcu zamiast zająca stał potwór, którego matka, moja babka, Wanda Cecylia, wyrzuciła na śmietnik. Potrzeba odkupienia winy za zniszczenie zająca odezwała się po latach. Pojawił się w domu nowy zając. Okazało się jednak, że wypychacz niezbyt się przyłożył do swojego dzieła, bowiem w brzuchu tego zająca zalęgły się mole. Moja mama oświadczyła, że trzeba zająca z domu usunąć, powiedziała mi: „Zabierz tego zająca do pracowni biologicznej do szkoły”. Tak zrobiłam. I rozpętało się piekło. Bo dwie baby wyprowadziły cudownego, ukochanego zająca z domu. Tłumaczyłam, że koleżanki w szkole nigdy nie widziały, jak wygląda prawdziwy zając, a teraz wszyscy już wiedzą. A moja mama powiedziała: „Wiesz, tutaj odbywa się na Bielanach jakiś odpust, pojedziemy i coś zamiast tego zająca kupimy”. No i kupili cudownego gipsowego psa.

— „Zając od Gałczyńskiego” — oczywiście w szkole wszyscy wiedzieli, kim jest Gałczyński i czyją jest pani córką. Koleżanki przysyłały swoje próby poetyckie Mistrzowi?

— Tak, w pewnym wieku każdy przechodzi przez chorobę pisania wierszy. Przechodziłam przez nią i ja, na szczęście była krótka i minęła. Moje koleżanki były wytrwalsze ode mnie. Byłam posłańcem, który kursował między nimi a moim ojcem. Znosiłam mu te kajety z wierszami i mówiłam: „Masz, tu Deotyma”, albo: „Nowa Maniusia Konopnicka”. Mówił: „Dlaczego kpisz, czytałaś?”. „Nie, ty będziesz czytał”. I potem pisał: „Szanowna panno Marysiu…”. Po wielu latach przypomniałam sobie, że tych listów było dość dużo i miałam na- dzieję, że może gdzieś się zachowały. Niestety, razem z kajetami powędrowały do śmietnika. A jak przygotowywałam tom korespondencji Gałczyńskiego, to znalazłam list od nastoletniego wówczas Romana Śliwonika. I z tego listu wynika, że przysłał ojcu swoje próby poetyckie i prosił o rozmowę, ale nie wiem, czy ta rozmowa się odbyła. Pokazałam list nadawcy, on się zachwycił, ale zapytał, gdzie są wiersze? Niestety, wierszy nie znalazłam, co Roman Śliwonik skomentował: „Pewnie były okropne i Gałczyński je wyrzucił”.
Wspomniałam, że również przez tę chorobę przeszłam. Pisałam dużo i z ogromną łatwością. Kiedyś zostawiłam taki jeden z zeszytów gdzieś na widoku. A u nas był taki zwyczaj, że popołudniami myśmy się zbierali w pokoju ojca i czytał nam to, co napisał rano, a jeśli niczego nie napisał, to brał którąkolwiek ze swoich książek i czytał.

I któregoś popołudnia zapowiedział czytanie wierszy specjalnych. Usiedliśmy tylko we trójkę i tak słucham — jakby coś znajomego, ale nic nie mówię. Zobaczyłam tylko, jak mamie „ślozy” płyną po policzkach… Ale nic, żadnego uśmiechu nie ma… I w pewnej chwili byłam już przekonana, że wiem co czyta — i byłam oburzona. Minęło wiele lat. W Warszawie odbywały się spotkania, prezentujące dokonania twórcze różnych miast. Przyjechał z Krakowa prof. Kazimierz Wyka, i poeta Tadeusz Nowak. Po spotkaniu Kazimierzowi Wyce powiedziałam: „Panie profesorze, pan na pewno nie wie, ale był pan jednym z bohaterów moich wierszy”. A on: „A powiedz mi, moje dziecko, jak to szło”. Ja: „Pamiętam tylko dwuwiersz pana dotyczący: A profesor Wyka agrafki łyka”. I zobaczyłam dokładnie taką samą reakcję, jak u mojej matki. Powiedział też: „Dziecko, przypomnij sobie, co tam jeszcze było, bo to rzeczywiście perły mogą być”. Pracując nad wspomnianym tomem korespondencji ojca, w jednym z jego listów znalazłam stronniczkę z moimi dwuwierszami. I tam je zacytowałam.

— Talentu poetyckiego się nie dziedziczy. A czy Gałczyński znalazł kontynuatorów?

— Nie. On nie wiadomo skąd się wziął w polskiej poezji. Bo parantele jest bardzo trudno wysnuć. Myślę, że naśladowców miał przynajmniej kilku, natomiast kontynuatorów nie miał. Naśladować łatwiej, ale kontynuować jakąś magię jest niezmiernie trudno, wręcz niemożliwe i w przypadku Gałczyńskiego tak się stało.

Redakcja: E. Zdrojkowska

Więcej w Kira Gałczyńska
Nie żyje Kira Gałczyńska

Zmarła dziennikarka i pisarka Kira Gałczyńska, córka Konstantego i Natalii Gałczyńskich. Miała 86 lat. Kira Gałczyńska była dziennikarką, pisarką, a także autorką kilkunastu dzieł biograficznych poświęconych...

Zamknij
RadioOlsztynTV