Warto wybrać – Szczytno
Skromny ciemny pomnik, na nim złote napisy i fotografia w odcieniach szarości. Krzysztof Klenczon 1942 – 1981. Tu leży, muzyk spoczął w swoim rodzinnym mieście. Jestem na cmentarzu w Szczytnie przed samym grobem pana Krzysztofa.
To w tym mieście spędził swoją młodość. W 1973 roku zostawił Mazury i wyjechał na stałe do Stanów Zjednoczonych. Ale to właśnie w jego piosenkach słychać miłość i tęsknotę za rodzinnymi stronami. Mają klimat jezior w połączeniu z ukochanymi żaglami pana Krzysztofa.
Żagle to była pierwsza miłość Klenczona, w jego wczesnej młodości oczywiście. Kiedy wspólnie ze znajomymi rozpalali ogniska po żegludze, wyciągał gitarę i grał na niej przyjaciołom. Ale miłość do żagli okazała się nieco słabsza niż miłość do muzyki. Kiedy Krzysztof Klenczon skończył 20 lat… zrezygnował z bycia nauczycielem wiejskim w Rumach koło Dźwierzut no i… zaczął muzykować z Niebiesko-Czarnymi, którzy wtedy potrzebowali gitarzysty.
Posłuchaj relacji Marka Lewińskiego
Wbrew temu co śpiewał, przeszedł do historii polskiej muzyki rockowej jako trochę buntownik, ale też charyzmatyczny idol młodzieży z lat 60. i młodszych. Niekiedy nazywano go polskim Lennonem. Miał wielu wiernych fanów. Do końca swoich dni.
W 1981 roku Klenczon zmarł w wypadku samochodowym w Chicago. Jego prochy wróciły do Szczytna. Tu odbył się powtórny pogrzeb Krzysztofa. Żegnało go wtedy, jak się wydawało, pół Polski. Ludzie obsiadali dachy i drzewa. Pogrzeb stał się manifestem miłości dla jego muzycznej twórczości i osobowości; hołdem tysięcy fanów, którzy żegnali go na zawsze.
Mieszkańcy Szczytna znają Klenczona doskonale. Turyści niekoniecznie, ale łatwo w Szczytnie na pana Krzysztofa się natknąć. Z muzykiem czerwonych gitar można sobie zrobić zdjęcie przy domu kultury… no, oczywiście z jego pomnikiem. Można też przespacerować się parkiem i aleją jego imienia.
(mlew/kpias)