Walentynki
Nie zaliczam swojej skromnej osoby do wielkich miłośników komedii romantycznych, filmów o dramatycznej miłości i nigdy nie zauważyłem u siebie fascynacji niezwykle popularnym nowym „świętem” supermarketowym i marketingowym – mam na myśli nieszczęsne: Walentynki, Dzień Zakochanych ewentualnie Dzień Świętego Walentego. Jestem na to za stary, albo bardzo dawno nie byłem…… .
Moje życie jednak nie ma tu większego znaczenia, wszak o filmy i ich dobro, a może o nasze dobro chodzi ? Nieważne. Jest dużo, a nawet bardzo dużo dobrych filmów o miłości lub jak niektórzy mawiają o szaleństwie zwanym miłością, właśnie tak bo miłość powinna być szalona, nagła i nieuleczalna jak w „Titanicu” gdzie Kate i Leo wspaniale zagrali zakochaną parę, zakochaną wbrew wszystkim i aż do samego końca, czyli do śmierci. To może być miłość nieco obsesyjna, którą przewrotnie pokazano w „Bezsenności w Seattle” gdzie Meg Ryan i Tom Hanks nie tylko wspięli się na szczyt Empire State Building, ale i umiejętności aktorskich odpowiednich do gatunku filmu.
Hanks i Ryan sukces „Bezsenności” próbowali powtórzyć w „Masz wiadomość”, ale wyszło jak wyszło, z nieco gorszym skutkiem.
Gdy myślę o miłości i jej zgubnych skutkach, natychmiast przychodzi mi do głowy urocza angielska komedyjka z Julią Roberts i Hugh Grantem „Notting Hill”, to dobry przykład na to jak skutecznie połączyć przypowieść obyczajową z historią miłosnego szaleństwa. Anglicy maja sporo do powiedzenia i pokazania właśnie w miłosnej materii, przypomnijmy sobie przebojowe „To właśnie miłość”, czy „Cztery wesela i pogrzeb” – to filmy o miłości, znakomicie zrealizowane, bez ckliwości, zabawne, bez amerykańskiej sztampy w postaci: serduszek, róż, lampek, świec i czerwonego wina.
Chociaż nie zawsze tak jest. Warto przypomnieć sobie leciwe „Love story” lub mniej leciwy obraz z niezapomnianą Whitney Houston – „Bodyguard”, okazuje się, że można inaczej i bez klisz typowych dla Walentynek. A tak naprawdę to jestem już na to za stary i jak mawiał klasyk – Nikodem Dyzma – Na cholerę mi taka miłość.
P.S. Zapomniałem o „Amelii” w brawurowym wykonaniu Audrey Tautou, czasem warto zakochać się w Paryżu.