Profesjonalista, wzór do naśladowania, człowiek-instytucja. Wspominamy jedną z legend Stomilu Olsztyn, Andrzeja Biedrzyckiego
W niedzielę w Olsztynie odbędzie się III. Memoriał Andrzeja Biedrzyckiego, jednej z legend Stomilu. Radio Olsztyn objęło patronatem ten wyjątkowy turniej.
W Kronikach sportowych prezentujemy anegdoty związane z popularnym Biedrzą, a w piątek – od 9 do 11 – powspominamy – również ze słuchaczami – czasy świetności Stomilu w Ekstraklasie. O pewnej mrożącej krew w żyłach historii związanej z Andrzejem Biedrzyckim opowiada były dziennikarz sportowy – Tomasz Boenke:
To był mecz z Petrochemią Płock, rok 1994. Było to spotkanie z wieloma podtekstami. Obie drużyny walczyły o awans do Ekstraklasy. W poprzedniej rundzie Stomil przegrał u siebie z Petrochemią 1:4, a Waldek Ząbecki „popróbował” trochę boksu z piłkarzami z Płocka. Sam mecz był nudny, aż bolało oglądając to spotkanie. Grupka dziennikarzy wracała z piłkarzami autokarem – teraz może wydawać się to dziwne, wtedy była to jednak normalność. Jeszcze nie wyjechaliśmy z Płocka, a tu nagle ktoś wybił szyby. Z autokaru wybiegli Bartek Jurkowski z Andrzejem Biedrzyckim. Patrzymy, a tam w oddali biegnie trzech lub czterech kibiców Petrochemii. Andrzej z Bartkiem rzucili się w pogoń, a warto pamiętać, że mieli 90 minut w nogach. Szybko dogonili kibiców z Płocka, Andrzej tylko powiedział: chłopaki, wzywamy teraz policję, będziecie mieli problemy.
O… wyjątkowości butów Andrzeja Biedrzyckiego opowiada była gwiazda Stomilu, warszawskiej Legii oraz były reprezentant Polski – Tomasz Sokołowski:
Andrzej Biedrzycki był zadziornym i walecznym zawodnikiem, nigdy nie było dla niego straconych piłek. Jego buty miały sezon, może nawet więcej, a wyglądały jak nowo założone. Cały Andrzej. Zawsze przygotowany. Czy to był trening, czy mecz – Andrzej był zawsze wzorem do naśladowania, zarówno dla młodszych zawodników, jak i starszych. Niekiedy śmialiśmy się, że w tych butach można się przeglądać, Andrzej dopieszczał je niesamowicie. „Biedrza” jednak się tym nie przejmował, taki był.
Legendę Stomilu wspomina także nasz redakcyjny kolega – Maciek Świniarski:
Andrzej Biedrzycki był człowiekiem-instytucją. Kiedy się do niego nie zadzwoniło – zawsze był dostępny. Jeżeli nawet nie odebrał telefonu, to po chwili oddzwaniał, nie ważne, jak dużo miał na głowie. Zawsze można było się dowiedzieć, kiedy ma zajęcia, kiedy można porozmawiać z naszymi zawodnikami, a także co dzieje się w drużynie – oczywiście mówił tyle, ile mógł. Był świetnym przykładem na to, że można być otwartym na media, zwłaszcza jeśli chodzi o informacje o zespole. Zespole, który tak uwielbiał i któremu oddawał całe serce. Czasami kiedy dzwoniło się do Andrzeja, to mówił: „słuchaj, pomogę Ci, ale najpierw mam do umycia dwa samochody, potem muszę pojechać załatwić chłopakom sprzęt, następnie pojadę do Iławy załatwić jeszcze jedną rzecz, potem będę wracać przez Nowe Miasto Lubawskie, a jak będę na miejscu, to spokojnie Ci to ogarnę”. Wydawało się, że ten człowiek nie spał i cały czas chciał być w biegu. Był człowiekiem, dla którego zaginała się czasoprzestrzeń w ciągu doby. Znamy bardzo mało takich ludzi, ja osobiście powiem, że drugiego takiego człowieka nie poznałem.
Autor: M. Świniarski
Redakcja: A. Dybcio