Jak co roku – dwudziestka ,,Nike”
Nagroda „Nike” miała być polskim literackim Noblem i tak rzeczywiście było przez kilka lat od pierwszej edycji w roku 1997. Gwarantowały to wielkie nazwiska w składach Jury, któremu przewodniczyli wówczas prof. Jan Błoński i prof. Maria Janion, zaświadczali o tym pierwsi laureaci – Wiesław Myśliwski, Czesław Miłosz, Stanisław Barańczak, Tadeusz Różewicz.
Nieporównywalne z dzisiejszym medialne nagłośnienie nagrody, jej dramaturgia, będąca u nas nowością – „dwudziestka” nominowanych w maju, finaliści we wrześniu, laureat ogłaszany na gali w październiku – nadawały dynamiki całemu polskiemu życiu literackiemu. Wydawcy dostrajali do tych terminów swoje premiery, jako imprezy im towarzyszące inaugurowano tradycyjne już dziś wiosenne i jesienne targi książki. Sama nominacja stanowiła punkt zwrotny w karierze pisarza, zapewniała promocję w gazetach i telewizji, przynosiła zainteresowanie zagranicznych wydawnictw, sprzedaż opcji na produkcję filmową.
Później cała ta jaskrawa aureola wokół nagrody zaczęła przygasać. Wycofali się biznesowi sponsorzy, zmieniające się gremia jurorów wydały kilka mocno kontrowersyjnych werdyktów, wreszcie finał „Nike” w ubiegłym roku przebiegł w cieniu skandalu, rodem z literatury brukowej najżałośniejszego sortu. Zaczęło też przybywać nagród-konkurentek, aspirujących do podobnego prestiżu i podobnego wymiaru finansowego.
Do tegorocznej „dwudziestki” nominowano siedem powieści. Nazwiska ich autorów, poza jednym wyjątkiem, przewijają się w kręgu nagrody „Nike” od lat. Są zatem monumentalne „Xięgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk (laureatki z roku 2008.), powieść, którą można odczytywać na wielu poziomach: od historii XVIII-wiecznej, żydowskiej sekty frankistów, po rozprawę o rodzeniu się religii i istocie religijności. Jest „Wschód” Andrzeja Stasiuka ( laureata 2005), tym razem odsłaniającego nie kolejny świat „gorszej Europy”, ale osobowość kogoś, kto takiego świata pragnie i taki świat wybiera. Jest „Szum” Magdaleny Tulli, jest oczywiście „Sońka” Ignacego Karpowicza. Wspomniany wyjątek to „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej, emigrantki piszącej na wyspie Wight o dzieciństwie na wsi pod Koziegłowami, ale bez typowych dla takiej perspektywy sentymentów. Jest także przekombinowany „Drach” Szczepana Twardocha, który miał być nową epopeją śląską, a dla mnie stał się torturą czytelniczą. Jest „Matka Makryna” Jacka Dehnela, szkatułka bez zawartości, choć bogato inkrustowana. Nie ma, niestety, powieści „Śpiewaj ogrody” Pawła Huelle, moim zdaniem najlepszej, może obok „Xiąg Jakubowych”, jaką wydano w roku 2014.
Jury tej edycji „Nike” było szczególnie łaskawe dla poezji, nominując również siedem zbiorów wierszy. Cieszę się, że dostrzeżono tomik Jacka Podsiadło „Przez sen”; to trochę jak powrót do głównego nurtu wielkiej poetyckiej gwiazdy lat 90-tych. Nominowano także tomiki Łukasza Jarosza, Michała Książka, Tomasza Pietrzaka, a także znanych i na zawsze uznanych: Urszuli Kozioł i Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego (laureata 2009). Największe jednak nadzieje budzi naprawdę znakomita „Asymetria” Adama Zagajewskiego, wiersze o relacjach życia i śmierci, poruszające odwieczny i niewyczerpany temat liryki od czasów Safony i Alkajosa.
Wśród nominowanych odnotowuję jeszcze opowiadania „W krainie czarów” Sylwii Chutnik, książkę biograficzną Magdaleny Grochowskiej o zapomnianym nieco działaczu opozycji antykomunistycznej Janie Strzeleckim, eseje Andrzeja Ledera i Katarzyny Przyłuskiej-Urbanowicz oraz reportaże Ewy Winnickiej i Piotra Nesterowicza.
Nie typuję wyniku, zawsze trafiałem jak kulą w płot. Myślę jednak, że walka o tegoroczną „Nike”, czyli statuetkę dłuta Gustawa Zemły i czek na 100 tys. złotych rozegra się między książkami Olgi Tokarczuk i Adama Zagajewskiego. Ale czy literatura musi być polem walki? Poetyckie motto tej nagrody powinny stanowić przynajmniej dwie pierwsze strofy wiersza Zbigniewa Herberta „Nike która się waha”.
Włodzimierz Kowalewski
(łw)