Biblioteczka książek zapomnianych: „Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza
Kiedy w roku 1957 władze PRL na najwyższym szczeblu zdecydowały o wydaniu „Monte Cassino” Melchiora Wańkowicza, nie spodziewały się aż tak gorących reakcji. Przed księgarniami ustawiały się całonocne kolejki, monumentalna, i tak droga edycja osiągała astronomiczne ceny na czarnym rynku, czytanie Wańkowicza stało się aktem opozycyjności.
Gest, który miał świadczyć tylko o lekkim „poluzowaniu śruby” w kulturze po czasach stalinizmu, dokonał u ludzi prawdziwego politycznego przebudzenia, a opowieść o legendarnej bitwie zaczęła wyrażać o wiele więcej niż zamierzył Autor. Mój Ojciec polował na tę książkę przez ponad dziesięć lat, aż wreszcie kupił ją za horrendalną sumę po znajomości od kierownika jakiegoś antykwariatu. Dziś zdejmujemy „Monte Cassino” z półki naszej biblioteczki książek zapomnianych.
Melchior Wańkowicz wielki jak kresowy żubr, rubaszny, często ironiczny, czasem poetycki, czasem przemawiający tonem polityka, już w okresie XX-lecia międzywojennego stał się ojcem polskiego reportażu literackiego. Poruszał tematy trudne i kontrowersyjne, wywoływał nawet międzynarodowe skandale. Jako pierwszy w Polsce pisał o zamordowaniu carskiej rodziny Romanowych, jako pierwszy na początku lat 30-tych wydał książkę-reportaż z podróży do Związku Sowieckiego i reportaż z kajakowej wędrówki po ówczesnych Prusach Wschodnich – słynne „Na tropach Smętka”, z powodu których był po wybuchu wojny poszukiwany przez gestapo. Stworzył odrębny gatunek, gdzie fakty występują w otoczeniu fikcji, język literatury pięknej przeplata się z językiem gazety, żywi ludzie o prawdziwych nazwiskach dialogują niczym wymyśleni bohaterowie artystycznej powieści. Bez Wańkowicza nie byłoby Kapuścińskiego, Krall, Szejnert, Szczygła, całej współczesnej polskiej szkoły reportażu.
„Monte Cassino” to jego najważniejsze dzieło napisane w czasie wojny, gdy stał się korespondentem emigracyjnej prasy przy II Korpusie gen. Andersa. Jest to szeroka, epicka opowieść o przygotowaniach i przebiegu bitwy o zamykający drogę na Rzym klasztor benedyktynów, broniony przez doborowe oddziały niemieckiej 1 Dywizji Pancerno-Spadochronowej. Pojawiają się w niej prawdziwe nazwiska, autentyczne ludzkie losy i czyny – i za sprawą tej właśnie książki budują narodowy mit. Jeden z niewielu zwycięskich. Język wojennego reportażu to język ekspresji i emocji, na przykład w homeryckim opisie szarży czołgów:
Ucho już wyraźnie zaczęło rozróżniać dalsze warkoty. To były czołgi Ostrowskiego, Dzięciołowskiego, Fajta. (…) Tam, tuż pod nim – już widać – ciemna sylweta wspaniałego szermana. Niesie przed sobą 70-centymetrową lufę działa, jak słoń idący do ataku niesie w górę podniesioną trąbę.
W roku 1957 czytelnicy po raz pierwszy otrzymali nieskażony propagandą obraz walki Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Mogli podziwiać ich sprawność, nowoczesność, tworzyć ideały i tęsknoty. Ale Wańkowicz, wracający akurat na stałe z emigracji, musiał pójść na wiele kompromisów wobec cenzury – żeby jego książki mogły się w ogóle ukazywać w kraju. Nosił to brzemię aż śmierci w roku 1974. Krajowe „Monte Cassino”, bestseller, o którym mówimy, jest więc po prostu skrótem z trylogii wydanej we Włoszech i Anglii tuż po zakończeniu wojny. Autor zmuszony był usunąć prawie cały pierwszy tom, ponieważ opowiadał tam o sowieckiej epopei polskich żołnierzy, o łagrach, więzieniach i o zbrodni katyńskiej. Kuriozalne jest, że tylko w nieistotnych wzmiankach, jakby półgębkiem pojawia się nazwisko dowódcy polskich oddziałów gen. Władysława Andersa, szczególnie znienawidzonego przez władze PRL. Nawet w latach 80-tych gen. Jaruzelski, składający wieńce na żołnierskim cmentarzu pod Monte Cassino, odwracał się tyłem do jego grobu albo aranżowano sytuację tak, jakby tego grobu w ogóle tam nie było.
Wbrew naszym zwyczajom nie polecam lektury „Monte Cassino” z 1957 roku, chyba że chcecie Państwo wyławiać lęki władz PRL dotyczące wiedzy o najnowszej historii. Polecam natomiast wszystkie tytuły Melchiora Wańkowicza wydane po roku 1990 – bez cenzury, w takiej postaci, w jakiej je naprawdę stworzył.
Włodzimierz Kowalewski
(as)