„Terra Nullius” – poematy Kazimierza Brakonieckiego
Ukazała się nowa książka Kazimierza Brakonieckiego. Tomik zatytułowany „Terra nullius”, zawiera trzy poematy, formy wypowiedzi poetyckiej szczególnie ulubione przez Autora, choć niezbyt popularne we współczesnej poezji.
„Terra nullius” ukazała się w Gołdapi, w oficynie „Z bliska” związanej z tamtejszą Biblioteką Publiczną, a redaktorem jej jest Mirosław Słapik, poeta i wydawca, promotor obejmującej kilkadziesiąt tytułów serii poezji i prozy. Działalność takich ludzi i instytucji świadczy o prężności kultury tworzonej poza tzw. „wielkimi ośrodkami” i o tym, że staroświeckie, dyskredytujące określenia typu „literatura regionalna” nadają się już tylko do kosza.
Twórczość Brakonieckiego od początku koncentrowała się na wielkich syntezach historii, filozofii i kultury, szukaniu kluczy do sensu egzystencji i tożsamości całych narodów. Zwłaszcza słowo „tożsamość” symbolizuje kierunek tej poezji. Tytuł otwierającego książkę poematu „Terra nullius”, który jest jednocześnie tytułem całości, tłumaczyłbym nie tyle jako „Pusta ziemia” ile – „Ziemia niczyja”. Poemat dotyczy ziem i ludzi z krajów nadbałtyckich: dawnej Kurlandii, Litwy i Łotwy, a ta „niczyjość” nie oznacza, rzecz jasna, „braku własności”, lecz brak właściwości, brak możliwości łatwego uzyskania jednoznacznego, literackiego obrazu świata wyrosłego w tym labiryncie religii, narodowych racji, tragicznych i zagmatwanych zaszłości historycznych. Taka jest ta „Terra nullius”; jak pisze Autor:
(…)której granice są wszędzie i nigdzie / płaskie i milczące jak encefalogram nieżyjącego kosmosu? / Europa rodzinna, którą wielbił poeta Czesław Miłosz / Europa kosmograficzna, którą wyznaję ja, metafizyk miejsca / pełna dziur w sumieniu i pamięci Atlantyda Północy / bałtycka Europa, której tajemnica jest w strasznej ziemi (…)
Ta dramatyczna refleksja nie oznacza jednak rezygnacji. Poezja Brakonieckiego to przecież trud scalania, budowania, co podkreślał w swojej twórczości wielokrotnie, choćby w wydanym niedawno zbiorze „Chiazma” czy pochodzącym sprzed 20. lat poemacie „Jednia”.
Ale w tomiku „Terra nullius” pojawia się także akcent inny, przynajmniej ze względu na skalę. To poemat, a może cykl, może niezwykle piękny liryczny dialog, zatytułowany „Terra nigra”. Nie interpretuję tej „czerni” w tytule, dla wrażliwego czytelnika będzie oczywista. Te wiersze, nie wstydzę się słowa – arcydzieła, to kameralna opowieść o dwojgu ludziach, ich wielkiej, trwającej dziesiątki lat miłości i o wspólnym wchodzeniu w starość.
Pozostaliśmy sami. / Dzieci dorosły / Rodzice umarli. / I my umrzemy / po malutkiej chwili. / Czy to ma jakieś znaczenie? / Posprzątać w świecie po czystych zmarłych. / Wstawić nowy tapczan, regał, wazon / Może do mnie w nocy przyjdziesz / Może rozpoczniemy to, / czego nie umiemy zakończyć?
Tylko we dwoje pośrodku pustego kosmosu, na przecięciu wspomnień dawnej namiętności, dzisiejszej brzydoty ciał i przemijania.
(…) Ty i ja. Ja i Ty. My. / Cały niepojęty świat. / Patrz, jest, tylko że zmarła. / Kto? Co? / Niewidzialna ręka miłości, której palce / to śmierć
Śmierć jest naturalnym finałem miłości, jak w „Pieśni nad pieśniami”, jak w wielkich eposach średniowiecza. W poemacie Brakonieckiego stanowi natomiast z miłością jedność. Nie wywołuje cierpienia, rozdarcia, tragicznych emocji – jak wszystko, co należy do ustalonego porządku rzeczy, nieodwracalnego dla każdego człowieka.
Brakoniecki „wierszami znaczy swoje terytorium”, „czyta” nimi świat, Atlantydę Północy, coraz głębiej „wczytuje się” również w siebie.
Możemy się z nich nauczyć patrzeć na nasze życie nie jak na galimatias przypadkowych spraw, myśli i zdarzeń, lecz jak na całość, której porządek musimy odnaleźć. Dopiero wtedy nabiera sensu to – że jesteśmy.
Włodzimierz Kowalewski