„Kobiety władzy PRL” Sławomira Kopera
Darujcie mi Państwo, ale znowu sięgnąłem po książkę Sławomira Kopera. Mam słabość do tego rodzaju literatury, a na czas prawdziwych politycznych napięć nie ma nic lepszego niż dawne polityczne sensacje i skandale.
Sławomir Koper to najpopularniejszy obecnie autor publicystyki historycznej. Sam nazywa siebie badaczem, choć nie tworzy nowej wiedzy o przeszłości, ale sprawnie wykorzystuje tę, która istnieje – zapomnianą albo głęboko ukrytą w nieopublikowanych maszynopisach bądź niszowych wydawnictwach. Koper pisał więc o artystkach w PRL, o miłości w Powstaniu Warszawskim, o skandalistach, sławnych parach, życiu prywatnym wielkich ludzi, o aferach, spiskach, tajemnicach od czasów starożytnych po XXI wiek. Czytelnik chce tych książek. Okupują pierwsze miejsca w rankingach, biją rekordy nakładów. Autor jest także demonem pracowitości. Jego wszystkie tytuły trudno zliczyć – w samym roku 2013. opublikował ich sześć, w 2014. – siedem, w 2015. – jak dotąd pięć.
Ja trafiłem ostatnio na wydane trzy lata temu „Kobiety władzy PRL”. Znam większość z przedstawionych tu historii – czytałem je w czasopismach, na portalach – ale Autor stworzył z nich jedną opowieść, rodzaj historycznego wykładu.
Zaczyna od Wandy Wasilewskiej. Cóż – z pewnością była to z jedna z najbardziej odrażających postaci naszej historii w XX wieku. Kiepska pisarka propagandowa, za to wpływowa działaczka, stała się ulubienicą Stalina do tego stopnia ortodoksyjną politycznie, że choć zmarła w roku 1964, to starały się o niej nie pamiętać nawet polskie ekipy władzy Bieruta i Gomułki. Po wybuchu wojny natychmiast poparła sowiecką aneksję wschodnich ziem Polski. Wkrótce została jednym z filarów, na którym Stalin opierał tworzenie nowego porządku w Europie Środkowej. Opowiadała się za włączeniem Polski jako 17. republiki do Związku Sowieckiego, a kiedy Kreml zdecydował inaczej – głośno wyrażała swoją dezaprobatę. To ona wymyśliła nikomu nieznanego „piastowskiego” orła zamiast tradycyjnego godła na mundurach tworzonej w ZSRR I Armii Wojska Polskiego. Do Polski Ludowej nie wróciła, choć bywała w Warszawie incognito. Została sowiecką obywatelką, ale demonstracyjnie zamieszkała nie w Moskwie, lecz w Kijowie, korzystając tam z wszelkich atrybutów przynależności do ekipy rządzącej totalitarnym mocarstwem. Jej nieliczni goście z Polski wspominali willę pełną złota i najdroższych futer, służbę w liberiach podającą potrawy, o jakich się nie śniło „radzieckiemu człowiekowi pracy”.
Choć Koper pisze o wielu innych „kobietach władzy” PRL – o złowrogiej Lunie Bristigier, o kilku konkubinach bardzo kochliwego Bieruta, o Zofii Gomułkowej i o Stanisławie Gierek, to pojawiają się także odbrązowione postacie dwóch pisarek – Zofii Nałkowskiej i Marii Dąbrowskiej, którą z kolei Antoni Słonimski nazywał „skrzyżowaniem jamnika z Piastem Kołodziejem”. Sporo miejsca poświęca też żonie Jarosława Iwaszkiewicza, Annie. Władza PRL kokietowała wybrane osoby ze świata kultury, a cały ten proces do dziś może być przykładem nie tylko manipulacji, ale przede wszystkim naiwności, groteskowego czasem szukania argumentów dla własnego oportunizmu. Oto jak, pochodząca przecież z najwyższych kręgów przedwojennej Rzeczypospolitej, Anna Iwaszkiewiczowa komentowała w roku 1947 postawienie stalinowskiego aparatczyka Bolesława Bieruta na stanowisku prezydenta państwa:
Ze szczerym wzruszeniem śledziłam dni otwarcia Sejmu, przysięgę prezydenta, do którego mam głębokie zaufanie; wszystkie jego posunięcia dowodzą wielkiego rozumu i niezwykłego taktu. Chciałabym bardzo poznać go osobiście.
Przyjdzie taki czas, kiedy Sławomir Koper będzie pisał książki o współczesnych „wysokich sferach” i o elitach władzy. Tematów mu z pewnością nie zabraknie.
Włodzimierz Kowalewski
(bsc)