Poeta też człowiek
Przychodzi czas kiedy człowiek woli historie prawdziwe, czyli wymyślone częściowo, od fikcyjnych, wymyślonych w całości. Na tym żerują biografowie. Biografowie są różni. Specjaliści od hagiografii swoich bohaterów gotowi są uznać za ideały tylko dlatego, że oni ich opisują. Hagiografie rzadko budzą szczere zainteresowanie, a jeszcze rzadziej emocje. Przeciwieństwem hagiografów są opluskwiacze i opluwacze, którzy tylko dlatego piszą o innych, iż chcą ich zohydzić w oczach czytelników. Ten rodzaj pisarstwa ma, niestety, swoich amatorów.
Przestrzeń między hagiografami a myśliwymi zajmują autorzy, którzy swych bohaterów próbują zrozumieć. Co nie znaczy usprawiedliwiać we wszystkim.
Autorem, który w ostatnim dziesięcioleciu wyspecjalizował się w pisaniu o ludziach znanych jest Mariusz Urbanek. Bohaterami jego książek byli Wieniawa-Długoszowski, Kisiel, Tyrmand, a od jakiegoś czasu także poeci. Nie wiem co sprawiło, że na swój pisarski warsztat wziął Broniewskiego, Brzechwę, a ostatnio Tuwima. Każdy z nich znaczącą pozycję osiągnął przed wojną, choć każdy w inny sposób i z różnych powodów. Wszyscy w PRL-u tę pozycję utrzymali, a nawet umocnili. Nie tylko Władysław Broniewski, który jako jedyny swą przedwojenną twórczością do powojennej rzeczywistości pasował jak ulał.
Bohaterowie książek Urbanka są ludźmi z krwi i kości. Nie tylko z atramentu. Opowieść o Broniewskim (Broniewski. Miłość, wódka, polityka) to studium twórcy uwikłanego w politykę, a przy tym zależnego od wódki i miłości. Opowieść smutna, przygnębiająca, w wymowie tragiczna. Pytanie tylko czy zdoła przywrócić Broniewskiego czytelnikom, uodpornionym na jego wiersze w dawnych szkołach, które nachalnie próbowały je utrwalać w pamięci kilku pokoleń.
Brzechwa stał się niedawno bohaterem sporu o to czy godzien jest być patronem jakiejś szkoły podstawowej. Wątpliwości nie były spowodowane rzecz jasna jego wierszami dla dzieci czy dorosłych (bywały pikantne). Zrodziły się ze względu na jego twórczość w czasach stalinowskich. Urbanek pokazał Brzechwę (Brzechwa. Nie dla dzieci) na tle Polski wielokulturowej i wielonarodowej. Jeśli chcemy kogoś zrozumieć, powinniśmy go wcześniej poznać. Choć trochę. Jeszcze bardziej skomplikowane były losy Tuwima. Porównywany z Mickiewiczem, obdarzony talentem jak chyba nikt w jego pokoleniu. Wielbiony przez jednych, odsądzany od czci przez innych, także dawnych kolegów ze Skamandra. Wielki już przed wojną, potrafiący przekuć swą popularność w sukces materialny, zagubiony w czasie wojny i tuż po niej, dał się skusić i wrócił w latach 40. do kraju, czego nie mogła mu darować koledzy z emigracji. Wylękniony bluźnierca nie potrafił odnaleźć się w powojennej Polsce, a przedwczesna śmierć nie dała mu szansy rozliczenia się z socrealistycznym epizodem w jego twórczości. Wielu innych taką szansę znakomicie umiało wykorzystać. Urbanek to dostrzegł i opisał (Tuwim. Wylękniony bluźnierca).
Biografii doczekali się także Antoni Słonimski (Joanna Kuciel-Frydryszek Heretyk na ambonie) i poeta osobny – Gałczyński (Anna Arno Niebezpieczny poeta. Konstanty Ildefons Gałczyńsk). Obie ciekawe i dobrze napisane. Pewnie z podobnych pobudek co książki Urbanka.
Młodzi autorzy, którzy opisywane czasy znają jedynie z książek, filmów i wspomnień rodzinnych, próbują przedrzeć się przez las etykietek, ocen, anegdot, których pełno wokół opisywanych bohaterów. Mam wrażenie, że lepiej niekiedy ich rozumieją niż najbliżsi i koledzy twórców, krytycy czy recenzenci. W efekcie mamy też całkiem interesujące książki o czasach bezpowrotnie i słusznie minionych.



























