Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara
Po raz piąty zmierzyłem się z „Piratami z Karaibów” i z kapitanem Jackiem Sparrowem, w tej roli oczywiście Johnny Deep. Kiedyś lubiłem tę serię, podobały mi się dwa pierwsze filmy, a potem to już było zupełnie inaczej.
Zmęczył mnie Deep jako Sparrow z zawsze tą samą miną i chwiejnym krokiem, znudziła mnie ta jednak dziecięca opowieść o rubasznych piratach, którzy byli zdecydowanie inni niż ci ekranowi. Zapragnąłem innej niż disnejowska opowieść o niby piratach. Sporo tych zastrzeżeń i niestety wszystkie moje obawy potwierdziły się. Po raz kolejny otrzymaliśmy ten sam zestaw min, ponownie przygoda goni przygodę ale nic z tego nie wynika, pojedynki, groźne miny, słabe dowcipy, podwodne duchy, tu niezły Javier Bardem, który też dał się wsadzić do szuflady z napisem Groźny Łotr. Geoffrey Rush nie mógł być zły, bo nie potrafi źle zagrać, ale zagrał znowu to samo.
Pojawili się starzy bohaterowie ale i nowi – całkiem sympatyczna młoda dama Kaya Scodelario w roli pani astronom. Mamy jak zwykle zapowiedź dalszego ciągu, który musi nastąpić. Przepiękne plenery, wartka akcja i efekty specjalne nie uratowały filmu. Nawet to, że przez chwilę na ekranie pojawił się Paul McCartney jako wujek Jack nie dało szans na obronę obrazu.
Bez pomysłu na odświeżenie serii Piraci nie dadzą sobie rady na współczesnym rynku filmowym, nie podbiją ponownie serc widzów i ekranów kin, trzeba pomysłu na kolejne filmy. Bo proszę Państwa same fajerwerki nie są w stanie zdobyć serc dzisiejszej, bardzo wybrednej młodej widowni.Bo to jest film dla młodej i najmłodszej widowni, która jeszcze nie poznała smaku prawdziwej, dorosłej filmowej przygody. Wspominałem o starych bohaterach, powrócił i Orlando Bloom i Keira Knightley i małpka też jest, zabrakło tylko Keitha Richardsa w roli tatusia Jacka Sparrowa. W sumie jestem rozczarowany.
Czas na chwilę w mojej czytelni, wróciłem do Johna Irvinga i jego legendarnej powieści „Świat według Garpa” – obłędna książka, czytam kolejny raz i nie mogę się oderwać.
Kinoman