„Pałac. Biografia intymna” Beaty Chomątowskiej
Dziś wyjątkowo nie korzystamy z naszej wakacyjnej biblioteczki książek zapomnianych i przenosimy się do współczesności, choć tylko połowicznie. Wydawnictwo „Znak” opublikowało bardzo szczególną książkę. „Pałac. Biografia intymna” autorstwa Beaty Chomątowskiej to literacka opowieść o warszawskim Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, darze narodów radzieckich i najsłynniejszym budynku PRL.
(…) wszystko to jest zbudowane na „płycie nagrobnej” ułożonej na fundamentach dawnych domów, zamieszkałych przez tysiące ludzi
– pisał o pałacu, Placu Defilad i okolicach Józef Sigalin, polski pełnomocnik ds. budowy pałacu i naczelny architekt Warszawy.
Autorka sięga głęboko w przeszłość i przedstawia zapomniane dzieje obecnego śródmieścia Warszawy, do wizerunku którego przywykły powojenne pokolenia. W miejscu dzisiejszego Pałacu Kultury przecinało się kilka tętniących życiem ulic z tramwajami, mnóstwem restauracji, sklepów, znanych też z popularnych już w latach 30-tych efektownych, kolorowych neonów.
Pałac Kultury zbudowano na ich gruzach. Nie wszystkie trzeba było po wojnie wyburzać, niektóre zachowały się w całości i były zamieszkałe. Niemniej odbudowie Warszawy przyświecała ideologia „nowej architektury socjalizmu”, wraz z ustrojem implantowana ze Związku Sowieckiego, a przecież kamienice, neony, knajpki i sklepy to burżuazyjno-kapitalistyczny przeżytek.
Pierwowzorem Pałacu Kultury był gmach, który nigdy nie powstał. W latach 30-tych planowano w Moskwie wzniesienie Pałacu Rad, monstrualnego wieżowca mającego przyćmić wszystko, co do tamtej pory zbudowano na świecie. Liczyłby sobie 460 metrów wysokości, a wieńczyć go miał 80 metrowy posąg Lenina. Na świecie śmiano się z jego propagandowych wizualizacji, że wyglądają jak parodia nowojorskiego Empire State Building z figurą King Konga na szczycie. Okazuje się – słusznie. Nawet potężnego imperium nie było stać na wzniesienie tego porażającego gmachu. Ale, co ciekawe – kształt Pałacu Kultury bardzo przypominała Wieża Niepodległości, wysokościowiec przewidziany w niezrealizowanych, przedwojennych planach przebudowy centrum Warszawy, akceptowanych przez prezydenta Starzyńskiego. Wyraźnie też kojarzy się z nim budynek Uniwersytetu Łomonosowa w Moskwie, projektowany przez tego samego architekta Lwa Rudniewa.
Pałac Kultury zbudowały w latach 1952-55 prawie cztery tysiące radzieckich robotników, skoszarowanych w specjalnym osiedlu. Ówczesna propaganda biła rekordy obłudy i wazeliniarstwa, pisząc o ich życiu. W gazetach można było przeczytać, że po pracy słuchają koncertów Rachmaninowa, czytają np. życiorys Victora Hugo, uczęszczają na wykłady filozofów, czynnie uprawiają sport, tańczą w zespołach ludowych. Prawda była inna. Praca ciężka, niebezpieczna, kiepsko płatna. Nie wiadomo też, ilu ich zginęło. Kilkunastu pochowano na warszawskim cmentarzu prawosławnym. Tych, którzy wpadli do komór z płynnym betonem, podobno nie było sensu wydobywać, rodzin nikt nie informował o śmierci ani o miejscu pochówku.
Przed Pałacem miał stanąć monumentalny pomnik patrona, Józefa Stalina, dłuta Xawerego Dunikowskiego. Kiedy władze zobaczyły rzeźbę, o mały włos nie dostały zbiorowego zawału. Brutalna gęba troglodyty, wybałuszone oczy, na piersi wielkie, rozcapierzone łapsko, niezdarne buciory ciężko depcące ziemię. Nie uznano tego za kpinę ani prowokację, raczej za porażkę wiekowego artysty. Dzieła nie zniszczono, można je oglądać w magazynach warszawskiego Muzeum Rzeźby, ale Dunikowski raz na zawsze wybił z głów pomysły stawiania w Polsce pomników Stalinowi.
Chomątowska przytacza też miejskie legendy narosłe wokół pałacu, opisuje jego nieznane zakamarki, przypomina samobójców rzucających się z 30 piętra – niektórych bardzo tajemniczych. Przedstawia nawet metafizyczno-ezoteryczną interpretację Pałacu, bo taka również powstała. Warto zajrzeć do tej książki. Warszawski Pałac Kultury i Nauki, poza przeznaczeniem użytkowym, sam w sobie miał być także pomnikiem. Bez wątpienia nim jest. Tylko – pomnikiem czego?
Włodzimierz Kowalewski