Czyn społeczny dziś – inicjatywy sąsiedzkie i wolontariat pracowniczy. Posłuchaj Bliższych spotkań
Czyn społeczny kojarzy się z PRL-em i „dobrowolnymi” nieodpłatnymi pracami wykonywanymi w dni wolne od pracy na rzecz miasta, szkoły, gminy itp. Takie prace były organizowane przez zakłady pracy, szkoły, partię i organizacje młodzieżowe.
Jednak czyny społeczne nie odeszły wraz z upadkiem socjalizmu. Dziś powracają tam, gdzie ludzie chcą razem wspólnymi siłami coś zrobić dla siebie, dla swojego otoczenia, środowiska – to, do czego kiedyś nas zmuszano, dziś jest naszym dobrowolnym wyborem.
W Bliższych spotkaniach mówimy o grupowej aktywności mieszkańców i o wolontariacie pracowniczym. Trwa trzecia edycja akcji „Podwórka z natury”. Akcja skierowana jest do mieszkańców gminy Olsztyn, którzy chcą zmienić otoczenie miejsca swego zamieszkania, podwórka w zielone miejsce spotkań i wypoczynku.
Gośćmi Izabeli Malewskiej były Maja Dzieciątek z Towarzystwa Miłośników Olsztyna i Iwona Bielawska z grupy sąsiedzkiej, która roboczo nazywa się „Nasze podwórko”.
I. Malewska: Pani Maju, czym są „Podwórka z natury”?
M. Dzieciątek: To już trzecia edycja. Po tym roku będzie dziewięć podwórek, które będą zrewitalizowane. To jest program, który wymyślił urząd gminy i gmina finansuje prace na podwórku. My jesteśmy organizacją, która prowadzi program, kontaktuje się z sąsiadami, pomagamy im przejść przez proces.. Podpowiadamy, ale właściwie też stwarzamy im warunki do tego, żeby oni zrobili jak najwięcej sami.
I. Malewska: Już sześć podwórek takie dofinansowanie dostało. Mówimy o kwocie 17 tysięcy złotych. Pani Iwono, co chcielibyście za taką kwotę zrobić u siebie?
I. Bielawska: Wiadomo, że każdy ma jakieś tam swoje plany i marzenia. Kwota jest duża i nieduża w zależności od tego, kto jaki ma obszar do zagospodarowania. My mamy nieduży ten obszar do zagospodarowania, ale nie jest on łatwy.
I. Malewska: Mówimy o okolicy ulic?
I. Bielawska: Sienkiewicza i Żeromskiego. Jesteśmy sąsiadami targowiska miejskiego, więc mamy trochę obiektów, które nam przeszkadzają, ale widzimy potencjał w swoim podwórku. Głównie wydamy te pieniądze na nasadzenia, bo nie mamy żadnej roślinności. Myślimy także o jakichś strefach dla nas – dla dorosłych, sąsiadów, żeby móc się spotkać na kawę, na herbatę. O strefie dla dzieci też myślimy. Jak to nam się uda, to czas pokaże.
I. Malewska: Na pewno cieszy taka integracja sąsiadów, bo często nawet mieszkając klatka w klatkę się nie znamy. Kojarzymy się z twarzy, ale już dzień dobry mówimy sporadycznie.
M. Dzieciątek: To prawda. Poza tym w czasie tych programów dowiadujemy się, jakie talenty mieszkają koło nas i co można zrobić wspólnie już niezależnie od konkursu. Więc to jest nie tylko zmiana przestrzeni, ale także zmiana, która dzieje się w ludziach i to chyba jest najpiękniejsze.
Posłuchaj rozmowy W Bliższych spotkaniach również o wolontariacie pracowniczym. Adam Bazydło, Izabela Stadniczenko oraz Ewelina Niżyńska na co dzień pracujący w fabryce Michelin byli gośćmi Izabeli Malewskiej. I. Malewska: W tym zakładzie już piąty rok działają wolontariusze, którzy jako „Moc dobra” wymyślają mnóstwo projektów. W ciągu 4 latach udało się zrealizować ponad sto projektów. A. Bazydło: Tak. To jest niesamowite. Projekt nazywa się „Moc dobra”. To jest fabryka zarażania dobrocią innych. Ponad 15 tysięcy zadowolonych beneficjentów przez te 5 lat. I. Malewska: Jak wygląda procedura? A. Bazydło: Pracownicy wychodzą ze swoją inicjatywą. Na początku każdego roku od 5 lat ogłaszamy konkurs. W tym konkursie mogą brać udział wszyscy pracownicy- taki jest regulamin – jeden pracownik i dwóch wolontariuszy. Nasi pracownicy zapraszają swoje rodziny, bliskich, znajomych, partnerów biznesowych i składają swoje propozycje. Kapituła spotyka się przeważnie na początku marca i wybiera około 25 projektów – takie jest założenie, ale zawsze serce mięknie i kapituła dokłada 2-3 projekty więcej. I. Malewska: Sporo fantastycznych projektów udało się już zrealizować. Pani Izo, to są działania, które dotyczą nie tylko seniorów, nie tylko bezpieczeństwa drogowego, ale chociażby i zwierząt? I. Stadniczenko: Tak zwierząt, chociaż ja akurat nie jestem tutaj dobrym przykładem, bo moje projekty, które prowadziłam dotyczyły dzieci. Zawsze staraliśmy się, żeby te projekty były powiązane też z naszymi zainteresowaniami i umiejętnościami. I. Malewska: Jakie to były projekty? I. Stadniczenko: Na przykład historyczno – turystyczno – dziennikarski. Robiliśmy dla dzieci wycieczki na rowerach po okolicach Gutkowa. Przystankami były kapliczki i tam opowiadaliśmy o historii Warmii. Dzieci również zrobiły wywiad z rdzennym mieszkańcem np. rozmawiali o gwarze. Na podstawie tego zrobili świetny rowerowy przewodnik po okolicy. Zaprzyjaźniona drukarnia za darmo go nam wydrukowała, bo nie starczyło nam pieniędzy z grantu. I. Malewska: Były także projekty związane z seniorami? E. Niżyńska: Tak. Ja miałam przyjemność być liderem projektów wolontariackich w Centrum Opieki Długoterminowej Certus Via. Dwa lata temu zorganizowaliśmy pierwszy projekt – przepiękne, słoneczne przedpołudnie artystyczne, gdzie mieliśmy przyjemność gościć uczniów olsztyńskiej szkoły muzycznej, Zespół Pieśni i Tańca Kortowo. Swoją obecnością zaszczyciła nas także Ania Broda i oczywiście dołączyły dzieci ze Stowarzyszenia Arka. To było przepiękne, wzruszające. Posłuchaj rozmowy „My potrafimy się zorganizować, tylko nie lubimy na rozkaz”. W Bliższych spotkaniach o czynach społecznych z okresu PRL-u. W Polsce od połowy lat czterdziestych do mniej więcej 1955 roku ludzie potrafili sami się organizować. Nikt im nie kazał, sami się zbierali, żeby coś zrobić w swoim otoczeniu. To rzeczywiście było „społecznikostwo” wzorowane na tym znanym starszym pokoleniu jeszcze z okresu międzywojennego. Natomiast w 1955 roku uchwała Rada Ministrów o tzw. czynach społecznych oraz pomocy państwa w ich organizowaniu i przeprowadzaniu sprawiła, że to nabrało wymiaru instytucjonalnego. Nikt nikogo nie pytał, tylko zawiadamiano zakład pracy, że mają się stawić o tej i o tej godzinie, najlepiej w święto kościelne albo w wolny dzień – w niedzielę lub sobotę i wypędzano tych ludzi z zakładów pracy. Na określone godziny się stawiali. Często bywało tak, że jeszcze kazali im przynosić własne grabki i łopaty, bo było ich mało i to się nazywał czyn społeczny – opowiadał Wojciech Ciesielski, współzałożyciel olsztyńskiej Solidarności. Posłuchaj rozmowy Redakcja: D. Kucharzewska
PRZECZYTAJ TAKŻE