Po francusku o muzyce i miłości
Francuzi lubią opowiadać o sobie, swojej historii a zwłaszcza o swojej popkulturze. Zaprzyjaźniony Francuz, gdy opowiada o ich popkulturze, porównuje panującą we Francji histerię związaną z gwiazdami telewizyjnymi czy z aktorami występującymi w popularnych serialach do zbiorowego szaleństwa.
Lubię Francję i lubię francuskie kino, o czym już wielokrotnie pisałem i mówiłem. Tym razem postanowiłem napisać słów parę o dwóch dosyć podobnych do siebie filmach. Jeden jest nieco leciwy, bo powstał w 2012 roku, chodzi mi o „My Way”. Opowiada o tragicznie zmarłym, bardzo popularnym piosenkarzu, używającym pseudonimu Claude Francois. Drugi film to ubiegłoroczny „Dalida. Skazana na miłość” o wielkiej francuskiej piosenkarce, która odegrała niezwykłą rolę we kulturze, nie tylko pop. Też zmarła tragicznie.
Co łączy obydwa filmy? Podobna realizacja, bohaterowie – piosenkarze. Popularność zdobyli w tym samym czasie, pochodzili z Egiptu i bezustannie szukali miłości i uznania.
Szukali swojego miejsca w popkulturze, czyli zrozumienia i po prostu szczęścia. Byli zapatrzeni w siebie, co jest zrozumiałe u gwiazd, którymi byli nie tylko we Francji – ich kariery były zdecydowanie większe. Byli dziwakami i oczywiście ofiarami własnego sukcesu, bo sukcesy przyszły – sława i uwielbienie tłumów. Ale proszę Państwa, zawsze zjawią się młodsi, piękniejsi, przyjdzie nowa moda, nowe przeboje i nowe sposoby dystrybucji muzyki. Traci się publiczność, trzeba dostosować się do nowych zasad obowiązujących w muzycznym biznesie, a jest to niezwykle trudne, czasem wręcz niemożliwe.
Dalida i Claude Francois przetrwali, ale zapłacili największą cenę za sukces, cenę szczęścia i cenę życia. Dalida popełniła samobójstwo, Claude zginął w tajemniczym wypadku. Czy sława jest tego warta? Od zawsze zadajemy sobie takie pytania i nie mamy pojęcia jak na nie odpowiadać. Wracając do sławy i przemijania, pomyślcie Państwo, jak wiele przebrzmiałych gwiazd pop i rocka ciągle egzystuje na scenie, będąc raczej karykaturą niż sobą. Jeszcze jedno zdanie o francuskich filmach muzycznych. Francuzi fajnie pokazują szalone życie swoich gwiazd muzyki, zawsze z lekkim dystansem i bez zadęcia. Zauważyłem też, że ciągle pojawiają się te same postaci, a cały ten świat kręci się wokół paryskiej Olimpii.
Moje lektury? Proszę bardzo „Jugosławia. Rozsypana układanka” – wiele wyjaśnia wszystkim tym, którzy byli zauroczeni dawną Jugosławią.
Kinoman