Narkotyki tiki tiki
Narkotyki stale obecne w popkulturze wciąż zbierają obfite żniwo. Niszczą umysły, zdrowie i kariery muzyków, których kochamy. Na wielką scenę narkotyki weszły w latach sześćdziesiątych. Wtedy jeszcze legalnie bo rządy wielu krajów powoli orientowały się z czym mają do czynienia. Dragi zabrały Elvisa, Hendrixa, Bruce Lee, Cobaina i wielu innych osobistości.
Gorzej, że bez narkotyków nie byłoby tej kultury jaką znamy. Już w latach pięćdziesiątych Elvis na spółkę Johnnym Cashem wiedzieli, że dzięki amfetaminie można pojechać w trasę, grać dwa koncerty dziennie w miastach oddalonych o setki kilometrów, odwiedzać telewizję i radio, a pomiędzy (jeśli istniało jakieś pomiędzy) nagrywać nowe piosenki w studio, które stawały się przebojami.
Wystarczy po kolei posłuchać płyt Beatlesów, bo zorientować się jak LSD zmieniła ich muzykę. Płyta Sierżanta Pieprza była rewolucją w wielu wymiarach – muzycznych, artystycznych, kulturowych i społecznych. Ciekawe, co grałby Hendrix pijąc tylko mleko.
Heroina w latach dziewięćdziesiątych nakręcała nowy, mroczny nurt zwany Grungem. Muzycy płacili wtedy wysoce śmiertelne podatki.
Najlepsza muzyka pochodzi z mroku. Z samotności, przemocy, biedy, odrzucenia i wreszcie z narkotyków z alkoholu. Często brata się ze śmiercią. Tam na dnie powstają najczystsze i najpiękniejsze dźwięki.
A propos ładnej muzyki – garść nowości:
Johnny Cash – I’m Movin’ On – wygrzebane z piwnicy ukazuje wielkość Casha. Kłaniać się i słuchać.
Manic Street Preachers – Walk Me To The Bridge – ten zespół zawsze zasługiwał na większą rozpoznawalność w Polsce niż miał. Niestety z takimi numerami wiele już nie zrobi.
Kongos – Hey I Don’t Know – kolejny singiel debiutantów. Choć nigdy nie zagrają na Kortowiadzie, warto poświecić im złotówkę na Chomiku.